2001
Urania - Postępy Astronomii 5/2001. Dane nam było Słońca zaćmienie... w sercu czarnej Afryki. Andrzej Kus, Andrzej Woszczyk,
21 czerwca 2001 roku. w dniu przesilenia letniego, miało być pierwsze w tym Tysiącleciu całkowite zaćmienie Słońca. Jego „lądowa" część przebiegać miała przez Angolę, Zambię, Zimbabwe, Mozambik aż po Madagaskar. Wielu polskich pasjonatów zaćmień już od 2 lat, od „europejskiego" zaćmienia w 1999 roku, przygotowywało się do nowej ekspedycji i spotkania z tym przepięknym zjawiskiem, jego magicznym przebiegiem i nastrojem. Przygotowywać się też postanowił rząd Angoli. Zdecydował wykorzystać tę okazję do szerokiej akcji edukacyjnej i chyba złagodzenia nastrojów w kraju trawionym od ćwierć wieku wojną domową
W lutym br. przybyła do Polski mała delegacja rządu Republiki Angoli z wiceministrem Nauki i Technologii, profesorem Pedro Sebastiao Teta na czele. Profesor Pedro Teta kierował w Luandzie „Międzyresortowym Komitetem Zaćmienie Słońca 2001". On sam edukację wyższą zdobywał w Rumunii, ale jego brat, profesor Janusz Teta, obecnie dziekan wydziału technologicznego Uniwersytetu Agostinho Neto w Luandzie, kształcił się na Politechnice Wrocławskiej, gdzie zdobył i magisterium, i doktorat. Na to, że w sprawach akcji edukacyjnej związanej z zaćmieniem, należy udać się po radę i pomoc do Uniwersytetu w Toruniu, gdzie jest słynne polskie Obserwatorium Astronomiczne, uwagę obu panom zwrócił polski przedsiębiorca z Bydgoszczy, pan Henryk Martenka. Minister Pedro Teta, po przyjeździe do Polski, spotkał się z władzami samorządowymi i gospodarczymi Pomorza i Kujaw, poprosił też o spotkanie z Rektorem Uniwersytetu Mikołaja Kopernika. Oczywiście Rektor przywiózł go do Piwnic, gdzie przez kilka godzin rozmawialiśmy nie tylko o ciałach niebieskich i zaćmieniu, ale również o szeroko rozumianej problematyce edukacji społeczeństw na różnych etapach rozwoju. Konkluzją tych rozmów było zaproszenie dwóch astronomów toruńskich do Angoli w celu wygłoszenia wykładów na specjalnym "zaćmieniowym" sympozjum organizowanym dla tamtejszych elit naukowych i intelektualnych przez wspomniany wyżej Komitet.
Zastanawialiśmy się później w gronie paru osób. co można by zaproponować kolegom angolskim — jakie wykłady, jakie eksperymenty na okres zaćmienia, jakie ewentualne formy bardziej długofalowej współpracy. Nasze rozważania ciągle pełne były wątpliwości — czy to warto, czy nasze wysiłki przyniosą jakieś rezultaty, czy nie będzie to zmarnowany wysiłek i... stracone pieniądze na kosztowną przecież podróż. Wątpliwości potęgował brak wystarczającej komunikacji z organizatorami
Sympozjum, wiedza o katastrofalnym stanie gospodarki tego kraju, o szerzących się chorobach zakaźnych, o nie zakończonej wojnie domowej itp. Wspierała nas na duchu Polska Ambasada w Luandzie. I jej zdanie było chyba najważniejsze w nabraniu przez nas, choć ciągle chwiejnego, przekonania, że jednak powinniśmy tam pojechać. Sympozjum planowane początkowo na koniec kwietnia zostało przesunięte na 18-19 czerwca br., czyli bezpośrednio przed zaćmieniem, co zwiększało jego atrakcyjność również i dla nas. Dowiedzieliśmy się o planowanym w nim udziale astronomów francuskich, austriackich, portugalskich, czeskich, słowackich i innych. Anonsował swój przyjazd kosmonauta rumuński generał Dimitru D. Prunario i przewodniczący Komitetu Pokojowego Wykorzystania Przestrzeni Kosmicznej Rumuńskiej Akademii Naukprof. MariusIoan Piso. Wiedzieliśmy też o udziale badaczy kultury ludów afrykańskich i ich wierzeń kosmologicznych.
O czym więc mówić na Czarnym Lądzie z okazji pierwszego od przeszło 70 lat całkowitego zaćmienia Słońca? O mechanizmie powstawania tego zjawiska? O Słońcu i jego naturze? O Układzie Planetarnym czy o otaczających nas gwiazdach i galaktykach? Na pewno chcieliśmy zaprezentować tam nasz ośrodek, Uniwersytet, miasto, no i Kopernika! Radioastronomia widzi (słyszy) inny świat niż astronomia promieniowania widzialnego, bo inne są procesy fizyczne, które dominują w tych dwóch zakresach widmowych i inne techniki odbioru tych tak różnych pasm długości fal. Może więc przedstawić tam główny zarys problematyki badań radiowych Wszechświata i zaćmienie Słońca na falach radiowych? A może przygotować i przeprowadzić eksperyment radiowy w czasie zaćmienia, które wcale nie będzie zaćmieniem całkowitym w tym zakresie długości fal?
Dopiero koniec maja, po wymianie listów z Ambasadorem Polski w Luandzie panem Andrzejem Braiterem i nakłaniających nas do wyjazdu zdaniach pana Henryka Martenki, polskiego przedsiębiorcy z Bydgoszczy, utrzymującego stosunki handlowe z Angolą, przyniósł przełom w naszych rozważaniach. Postanowiliśmy jechać. Zaczął się wyścig z czasem: rezerwacja lotów i bilety, szczepienia, przygotowanie alternatywnych wykładów, materiałów i sprzętu do obserwacji tego zjawiska itd. Uniwersytet pożyczył „dewizy" na zakup naszych biletów, a panie z Działu Współpracy z Zagranicą znalazły stosowne połączenia i dokonały ich zakupu. My potulnie poddaliśmy się koniecznym szczepieniom: przeciw żółtej febrze, żółtaczce, dyfterytowi i tężcowi oraz przeprowadziliśmy konsultacje z Instytutem Chorób Tropikalnych w Gdyni, który zaopatrzył nas w odpowiednie rady i leki.
A co my sami mamy robić w czasie tego niezwykłego zjawiska? Ustaliliśmy, że powinniśmy przede wszystkim je przeżywać, obserwując zmiany w wyglądzie i „atmosferze" otoczenia oraz dokumentując samo zjawisko, fotografując je. W tym celu zaopatrzyliśmy się w odpowiednie obiektywy, filtry, aparaty fotograficzne, filmy i statywy. Ciężkie to wszystko było! A do tego ciężaru dodać jeszcze trzeba całą dokumentację do wykładów! Oj, trzeba mieć niezłą tężyznę fizyczną, aby uprawiać naukę!
Z Torunia wyjechaliśmy samochodem o trzeciej rano, aby być w Warszawie przed szóstą. Z Warszawy lecieliśmy Sabeną do Brukseli, by ze stolicy Unii Europejskiej kontynuować lot do Luandy. W Brukseli spotkaliśmy się z panem Henrykiem Martenką, który cały czas był naszym towarzyszem podróży i przewodnikiem po Angoli — on sam leciał tam już jedenasty raz i dobrymi jego znajomymi byli różni angolscy ministrowie i gubernatorzy. Trasa wiodła nad Paryżem, nad okolicami Montpellier, Majorką, Algierią... Z wysokości jedenastu i pół tysiąca metrów rozpoznawaliśmy wybrzeże Afryki, Saharę z jej piaskami i górami. Później, gdzieś nad Nigerią i Kamerunem, wpadliśmy w tropikalną burzę, której czarne chmury kłębiły się nawet powyżej naszego samolotu. Nad Gabonem lecieliśmy w pobliżu wybrzeża Zatoki Gwinejskiej i Oceanu Atlantyckiego. Zapadał zmrok. Bardzo szybko zrobiło się ciemno. Na niebie widzieliśmy gwiazdy i staraliśmy się rozpoznać gwiazdozbiory południowego nieba, a w dole świeciły światła licznych platform wydobywczych ropy naftowej. Nie spodziewaliśmy się, że jest ich tak dużo. Ta sceneria towarzyszyła nam aż do lądowania w Luandzie. Na naszych zegarkach była już godzina 20.30, ale w miejscowym czasie było to o godzinę wcześniej — taki sam czas, jak w Europie mają Brytyjczycy. Ale tu jesteśmy w środku zimy. Zimy tropikalnej. Na płycie lotniska temperatura była ok. 30 stopni Celsjusza.
Na lotnisku czekał na nas Ambasador RP Pan Andrzej Braiter w towarzystwie przedstawicieli agencji turystycznej „Golden Africa", która organizowała pobyt w Angoli gości „zaćmieniowych", i . . . w towarzystwie ochrony. Po zainstalowaniu się w pobliskim 3-gwiazdkowym hotelu Forum, Ambasador zaprosił nas na krótką przejażdżkę po Luandzie i późną kolację na półwyspie zamykającym od strony oceanu zatokę, nad którą zlokalizowana jest stolica Angoli. W kawiarnianym ogródku na skraju pięknej plaży, w towarzystwie prof. J. Tety, mówiącego pięknie po polsku brata ministra, który nas zaprosił, jedliśmy smażone ośmiornice, krewetki i inne owoce morza i popijaliśmy lokalne trunki, słuchając pilnie rad na temat tego, na co powinniśmy zwracać uwagę, czego się wystrzegać, czego nie robić itp. W Angoli bowiem w dalszym ciągu trwa wojna domowa. Można się spodziewać ataków terrorystycznych, pospolitego bandytyzmu, min w buszu w pobliżu dróg itp. Dowiedzieliśmy się, że tu, w tym lokalu, naszego bezpieczeństwa strzegą: ochroniarz przydzielony nam przez tutejsze MSW, ochroniarz z Ambasady Polskiej i ochroniarz tego lokalu. Na następny dzień przewidziano dla nas około południa lot z Luandy do Sumbe, stolicy prowincji Kwanta Su, w samym środku pasa zaćmienia całkowitego, gdzie będzie się odbywało sympozjum i gdzie staniemy się świadkami tego pięknego zjawiska.
Po kojącym śnie na wygodnym łóżku w klimatyzowanym apartamencie i hotelowym śniadaniu typu „szwedzkiego stołu" zdecydowaliśmy się na krótki spacer do odległego o paręset metrów uniwersytetu. Czujny ochroniarz natychmiast do nas dołączył i nie odstępował nawet o krok. Uchronił nas przed natarczywością ulicznych sprzedawców przeróżnych dóbr i żebraków w różnym wieku. W jego towarzystwie odwiedziliśmy biura Międzyresortowej Komisji Zaćmienie 2001. Widzieliśmy tam duże ilości druków, plakatów różnego formatu i broszurek informacyjnych, wyjaśniających zjawisko zaćmienia i sposób jego obserwacji, przygotowanych do wysyłki do różnych prowincji. Próbowaliśmy też wysłać list elektroniczny do Polski — niestety, bezskutecznie. Po powrocie do hotelu zastaliśmy już czekających na nas opiekunów (2 godziny przed zapowiedzianym terminem), którzy mieli za zadanie zawieźć nas na lotnisko, skąd mieliśmy się udać do Sumbe, miejsca Sympozjum i naszych obserwacji zaćmienia.
Lecieliśmy małym samolotem z nigeryjską załogą. Mógł on zabrać 6 pasażerów, ale lecieliśmy w gronie 4 osób. Gdy wsiadaliśmy do samolotu, siedział tam już jeden pasażer, Angolczyk. Później okazało się, że jest to wicegubemator prowincji Kwanza Sul, do której lecieliśmy, pułkownik artylerii wykształcony w ZSRR. Gubernatorem tej prowincji jest inny wojskowy, generał, który szlify żołnierskie też zdobywał w podmoskiewskiej akademii. Podobnie jest w innych prowincjach. Dzięki naszemu towarzyszowi podróży usłyszeliśmy w ciągu godzinnego lotu wiele ciekawych informacji o rozciągających się pod nami terenach i odbyliśmy niski lot nad Sumbe i jego piękną plażą. On też sprawił, że po przylocie oczekiwaliśmy na załatwienie formalności lotniskowych i organizację naszego dalszego transportu w wygodnym i klimatyzowanym salonie dla VIP-ów. Dalsza nasza podróż odbywała się w konwoju samochodów, który otwierał i zamykał oddział uzbrojonych żołnierzy. Nasze zdziwienie i niepokój wzbudził fakt, że miasto Sumbe leżało na południe od drogi z lotniska, a my jechaliśmy gdzieś w nieznane, na północ. Droga, choć asfaltowa, prowadziła wśród afrykańskiego buszu, przed którym byliśmy poprzedniego dnia ostrzegani. Od czasu do czasu mijaliśmy siedliska ludzkie: szałasy lub tylko zadaszenia zbudowane z podręcznych materiałów i na terenie, który bardziej przypominał wysypisko śmieci niż podwórka domostw wiejskich.
Po 20 minutach sprawa się wyjaśniła. Dojechaliśmy do ośrodka Narodowego Instytutu Przemysłu Naftowego, miejsca zakwaterowania i kształcenia przyszłych techników przemysłu wydobywczego ropy naftowej. To prawdziwe miasteczko składało się z kilkudziesięciu obiektów mieszczących sale dydaktyczne i sypialnie dla studentów, mieszkania dla kadry, zaplecze techniczne z własną elektrownią i wodociągami, ambulatorium, stołówkę w stylu amerykańskim i wielką salę konferencyjną na ok. 300 osób oraz boisko sportowe. Wszystko ładnie wkomponowane w bujną zieleń, ogrodzone i strzeżone przez wojsko. Nasze pokoje noclegowe były obszerne, czyściutkie, klimatyzowane. Nawet nie potrzebowaliśmy zamykać ich na klucz.
To tu odbywało się dwudniowe sympozjum, na które zostaliśmy zaproszeni. Zastaliśmy na miejscu ekipy astronomów z Francji, Austrii, Portugalii, Czech, Słowacji, Rumunii. Później przybyli też Włosi i Belgowie. Wielka sala konferencyjna była wypełniona audytorium składającym się z tutejszej elity intelektualnej — był minister edukacji i profesorowie uniwersytetu z rektorem, nauczyciele — delegaci z różnych prowincji i wybrana młodzież Instytutu goszczącego ,,zaćmieniowych" gości. Podziwialiśmy biskupa diecezji Sumbe, który uczestniczył we wszystkich sesjach sympozjum i wszystko pilnie notował. Salę wyposażono w rzutnik komputerowy, magnetowid do projekcji i rzutnik pisma. Wykłady prowadzone były po angielsku lub francusku i tłumaczone na portugalski, który jest językiem oficjalnym w Angoli.
Konferencja została otworzona przez Ministra Edukacji i Kultury, dr Antonio Buritu da Silva, a po 2 dniach zamknięta przez gubernatora prowincji Kuanza Sul, generała Higino Lopes Carneiro. Pierwszy dzień obrad zdominowany był przez referaty mówiące o istocie zjawiska zaćmienia i pożytkach astronomicznych wynikających z jego obserwacji. Astronomowie z Francji, Czech, Słowacji i Austrii mówili o obserwacjach zaćmień ostatniego dziesięciolecia. Dr Serge Koutchny z Instytutu Astrofizycznego w Paryżu przedstawił 2 interesujące filmy: jeden z zaćmienia z roku 1991 przechodzącego przez obserwatorium Mua Kea na Hawajach, a drugi z ostatniego zaćmienia 1999 roku, zrobiony przez j ego ekspedycję zaćmieniową w Iranie. Pracownicy Uniwersytetu Agostinho Neto w Luandzie, Jaime Vilanga i Katia Prata, w referacie, Angola, um milenio de eclipses" zrobili przegląd byłych i przyszłych zaćmień Słońca w Angoli w latach 1500-2500. Ciekawymi były też referaty S. Koutchny'ego „Od astrologii do nowoczesnej astronomii" i dr Conceicao Legota z Paryża „ O afrykańskiej astronomii i koncepcjach kosmogonicznych". W drugim dniu obrad zabierali głos przedstawiciele Czech, Rumunii, Austrii, Francji, Portugalii i Polski. Ciekawe były referaty o obserwacjach zaćmień w przestrzeni kosmicznej dr Jean Pierre'a Delaboudiniere'a, z Instytutu Astrofizyki Kosmicznej w Orsay, generała Durnitru Dorin Prunario, kosmonauty rumuńskiego o jego locie w Kosmos i międzynarodowej współpracy w badaniach Kosmosu, dr Benharda Aringera z Instytutu Astronomicznego w Wiedniu o powstawaniu gwiazd i galaktyk. My przedstawiliśmy referaty o astronomii na Uniwersytecie Mikołaja Kopernika i o współczesnym Wszechświecie (A.W.) oraz o zaćmieniu Słońca w zakresie fal radiowych, X i gamma (A.K.). Po każdej sesji referatowej była ożywiona dyskusja, a między sesjami przerwa na kawę i ciasteczka. Sala zawsze była po brzegi napełniona słuchaczami, a niektórzy z nich, jeszcze długo po referatach, podchodzili do wykładowców, zadawali im pytania i prosili o wyjaśnienia.
Po sympozjum pozostał dzień do zaćmienia. Poszczególne ekipy miały czas na dopieszczenie swoich instalacji obserwacyjnych, wzajemną wymianę doświadczeń obserwacyjnych i zaprzyjaźnienie się. Najbardziej imponująco wyglądało stanowisko obserwacyjne Francuzów. Stanowiska Czechów i Słowaków leżały obok siebie, ale odgrodzone sznurkiem i każde z narodową flagą na postawionym z tej okazji maszcie. My wyposażeni byliśmy w aparaty fotograficzne z długoogniskowymi obiektywami i kamerę wideo. Na czas zaćmienia postanowiliśmy zająć stanowiska na boisku sportowym, leżącym na północnym skraju campusu, obok braci Słowaków i Czechów, z którymi bardzo się zaprzyjaźniliśmy.
Pierwsze całkowite zaćmienie Słońca w tym Tysiącleciu rozpoczęło się w czwartek 21 czerwca o godzinie 10 minut 35 i 55 sekund czasu uniwersalnego (UT) na powierzchni Oceanu Atlantyckiego, około 400 km na wschód od Urugwaju. Cień Księżyca miał wtedy średnicę 127 km, a zaćmienie trwało tam 2 minuty i 6 sekund. Przez następne półtorej godziny cień pędził przez Atlantyk z szybkością ok. 0,5 km/s w kierunku zachodnich wybrzeży Afryki, stając się coraz większym. O godzinie 12 minut 03 i 41 sekund cień Księżyca osiągnął największy rozmiar ok. 200 km i zaćmienie trwało najdłużej, 4 minuty i 56 sekund. Księżyc znajdował się wtedy najbliżej Ziemi, środek jego cienia padał na oceanie, około 1100 km od wybrzeży Afryki.
Na wybrzeżach Angoli zaćmienie rozpoczęło się o 12.36 UT (13.36 czasu lokalnego) i trwało o 20 sekund krócej niż w momencie największego zbliżenia Księżyca do Ziemi. Prędkość przesuwania się cienia następnie rosła, a jego rozmiar malał i powoli skręcał na południowy wschód. Przechodził nad Namibią, Zambią i jej stolicą Lusaka (gdzie zaćmienie trwało 3 minuty i 14 sekund), Zimbabwe i Mozambikiem. O 13.20 UT zaćmienie dotarło do Oceanu Indyjskiego. Tu cień biegł już z szybkością 1,7 km/s i po 8 minutach dotarł do Madagaskaru, gdzie zaćmienie trwało 2 minuty i 25 sekund. Po przejściu przez tę wyspę, o godzinie 13 minut 31 i 33 sekundy UT, na wodach okalającego ją Oceanu Indyjskiego cień Księżyca zniknął z powierzchni Ziemi. Zakończyło się zaćmienie, które trwało 2 godziny i 54 minuty. W tym czasie cień Księżyca przebiegł 12 rys. km i obejmował swym zasięgiem 0,3 procent powierzchni Ziemi.
W dzień zaćmienia wszyscy chodziliśmy bardzo skoncentrowani. Studenci goszczącego nas Instytutu mieli dzień wolny od nauki i z zainteresowaniem przyglądali się „czarom" wyczynianym przez astronomów nad ich aparaturą. Z uwagą obserwowali później (przez polskie okulary!) przebieg samego zjawiska i rozradowani, radosnym tańcem i śpiewem powitali pojawienie się na nowo blasku światła słonecznego.
Na długo przed początkiem zaćmienia byliśmy na swoich stanowiskach obserwacyjnych. Nieopodal stał w pełnym uzbrojeniu żołnierz. Sylwetki wielu żołnierzy widzieliśmy na okalających nasz teren wzniesieniach. To wszystko dla naszego bezpieczeństwa i bezpieczeństwa prezydenta republiki Angoli, który wraz z innymi dostojnikami państwowymi, z tego campusu miał też obserwować zaćmienie. „Naszemu" żołnierzowi daliśmy okulary (oczywiście polskie, dostarczone do Angoli przez firmę pana Martenki) do swobodnego patrzenia na Słońce, aby razem z innymi mógł uczestniczyć w tym wspaniałym spektaklu przyrody. Pogoda nie była najlepsza. W noce poprzedzające zaćmienie mieliśmy trudności w rozpoznawaniu gwiazdozbiorów południowego nieba, bo widoczność była bardzo kiepska i wędrowały po niebie chmury. W ciągu dnia chmury zwykle rozpraszały się przed południem i Słońce pięknie świeciło wysoko nad horyzontem. W dzień zaćmienia nocne chmury i poranne zamglenia rozeszły się wprawdzie już około 10.30, ale uważny obserwator mógł dostrzec wokół Słońca delikatną „lisią czapę". Znak to niewątpliwy, że atmosfera zawiera dużo pary wodnej, na cząsteczkach której rozprasza się promieniowanie słoneczne. Jak to wpłynie na słabą poświatę korony słonecznej, czy nie popsuje nam niezwykłego widowiska?
O godzinie 13.36 czasu lokalnego zaczęło Słońca ubywać. To wprost nieprawdopodobne — punktualnie zaczęło się coś, co dużo wcześniej zostało zapowiedziane! A więc jest zaćmienie! Słyszeliśmy głosy zdziwienia i zarazem satysfakcji wśród otaczającej nas młodzieży. My sami zaczęliśmy fotografować kolejne fazy zjawiska, narzekając na niewygodną pozycję obserwatora, na małą stabilność statywu, na trudności utrzymania obrazu Słońca w polu widzenia aparatu itp. A wokół zmniejszało się oświetlenie. Rosła jakby groza sytuacji. Ptaki zaczynały okazywać zaniepokojenie. Nasz żołnierz też stąpał z nogi na nogę i „wiercił" się niespokojnie. Młodzież ogarnęła wielka powaga i skupienie. Wyraźnie była zafascynowana tym wszystkim, co się wokół niej działo: zmienione, jakby coraz bardziej srebrzyste oświetlenie, coraz niższa temperatura, zapracowani astronomowie skoncentrowani na przedziwnym „tańcu" wokół swej aparatury, głośno odmierzany czas... Aż tu nagle piękny błysk, jak odblask światła na brylantowym oczku pierścionka! To początek drugiego kontaktu, początek fazy całkowitej zaćmienia i prawie natychmiast ukazuje się piękna, symetryczna świecąca otoczka. To korona słoneczna, którą tak pragnęliśmy ujrzeć. Nawet gołym okiem widać było przebiegające przez nią pomarańczowe protuberancje. Lornetka pozwalała jeszcze lepiej je dojrzeć, podziwiać kolorystykę i różnorodność. Ale my nie mieliśmy dużo czasu na podziwianie, musieliśmy przecież obsługiwać nasze aparaty, fotografować i starać się obserwować otoczenie, zachowanie zwierząt i ludzi. A co widać na niebie? Czy są gwiazdy? Wiedzieliśmy, że powinniśmy zobaczyć łatwo Wenus najbardziej na południowy zachód od Słońca. A bliżej naszej dziennej gwiazdy również Jowisza, Saturna, Merkurego i może Aldebarana i Betelgeuse. Trochę niżej nad horyzontem i bardziej na wschód powinien ukazać się nam Syriusz. Nasze zdziwienie wzbudziła odkryta nagle jasna gwiazda leżąca w kierunku na lewo od Słońca. Cóż to jest? A no właśnie, to była Wenus, a po lewej naszej ręce, gdy patrzyliśmy na Słońce, był zachód, bo przecież byliśmy na południowej półkuli! Sami się przekonaliśmy o tym, jak łatwo się pomylić w stronach świata na nowym dla nas terytorium południowej półkuli. Nad horyzontem panowała mgła i nie dostrzegliśmy ani Syriusza, Procjona, Rigla, Betelgeuse, ani nawet Aldebarana leżącego między zidentyfikowanymi przez nas planetami. Bardzo szybko minął czas zaćmienia całkowitego, stanowczo za szybko się ono skończyło! Znowu błysk pereł Bailly'ego, korona gaśnie, tak jakby ktoś ją „wyłączył". Jeszcze przez jakiś czas utrzymuje się biała szarość, by powoli się rozpraszać i przybierać barwę ciepłego oświetlenia słonecznego. Młodzież bije brawa, śpiewa, tańczy. Zbiorowo i indywidualnie. Nasz przyjaciel, astronom z Tatrzańskiej Łomnicy, Lubomir Klocok chwycił za przywieziony ze Słowacji flet i też odegrał swój hymn zwycięstwa i radości. Wszyscy się radowali. Astronomowie, już trochę odprężeni, dalej doglądali swych instrumentów. W tej atmosferze ogólnej fiesty przybył do nas prezydent Republiki Angoli Jose Eduardo dos Santos, w towarzystwie członków rządu i naszej Pani Ambasadorowej. Wymieniliśmy z nim kilka słów, podziękowaliśmy za gościnę i pogratulowaliśmy idei sympozjum, dobrej jego organizacji i wykorzystania zaćmienia Słońca do tak szerokiej akcji edukacyjnej. On sam obserwował zaćmienie nieopodal, w naszym campusie, przy pomocy polskich okularów i chwalił ich jakość. Dziękował też nam za przybycie i gotowość do dalszej współpracy w przyszłości. Ten niezwykły dzień zakończył się miłym przyjęciem w ogrodach gubernatora w Sumbe, przy obfitości jadła wszelakiego, muzyki i tańców. Szybko zapomnieliśmy, że gospodarza nie było w pałacu w oznaczonym w zaproszeniu czasie i musieliśmy prawie 2 godziny czekać na niego przed bramą. Był to wspaniały, pełen bogatych wrażeń, dzień. Jego szczególny charakter był także, dla jednego z nas, prezentem urodzinowym, zafundowanym przez Naturę i organizatorów konferencji.
Byliśmy jedną z pierwszych grup, które następnego już dnia odjeżdżały do Luandy. Na lotnisku w Sumbe miłym zaskoczeniem było dla nas spotkanie Polaków, którzy tu, w pobliżu polskiej misji katolickiej, obserwowali zaćmienie. Byli to studenci Politechniki Poznańskiej, Przemysław Guziński, Michał Mierzejewski i Tomek Sołtysik, dzięki wsparciu „Gazety Poznańskiej" i kilku przyjaciół w Polsce i Angoli mogli zrealizować swe ambitne marzenie. Tak byli zafascynowani zaćmieniem Słońca w roku 1999, które obserwowali na Węgrzech, że postanowili zrobić wszystko, aby wędrować po świecie za następnymi zaćmieniami. Podziwialiśmy ich odwagę i samozaparcie, aby samodzielnie podróżować po Angoli. Jako wyraz naszego uznania publikujemy właśnie ich zdjęcia zaćmienia w Angoli, a nie nasze. Pełna dokumentacja fotograficzna ich podróży znajduje się na ich stronie internetowej.
W Luandzie znowu bylibyśmy w bardzo trudnej sytuacji, gdyby nie pomoc i opieka polskiej ambasady i osobiście ambasadora Andrzeja Braitera i jego małżonki. Dziękujemy im bardzo serdecznie i obiecujemy życzliwie o nich myśleć, zwłaszcza teraz w sierpniu, gdy spadają z nieba „gwiazdy" i spełniają ludzkie życzenia.
Andrzej Kus
Andrzej Woszczyk