1999
Spis treści
Ważne daty w 1999 roku
50 lat Obserwatorium Astronomicznego Uniwersytetu Mikołaja Kopernika
W lipcu 1999 roku minęło 50 lat od chwili dokonania pierwszych profesjonalnych obserwacji astronomicznych w Obserwatorium w Piwnicach. Z tej okazji astronomowie toruńscy mieli zamiar odbyć specjalną sesję naukową, na której planowano rozważać zarówno wydarzenia minionego pięćdziesięciolecia, rezultaty współczesnych badań, jak i dalsze perspektywy rozwoju. Wyznaczono na nią dni 8 i 9 czerwca br.
Los sprawił, że zabrakło na tej sesji głównego twórcy Toruńskiej Astronomii, profesor Wilhelminy Iwanowskiej, która zmarła 3 tygodnie wcześniej. Planowana Sesja przekształciła się więc w Sesję Jej poświęconą. Sesji patronował Rektor Uniwersytetu Mikołaja Kopernika prof. Andrzej Jamiołkowski, a przewodniczył dyrektor Centrum Astronomii UMK prof. Aleksander Wolszczan. Dziekan Wydziału Fizyki i Astronomii prof. Franciszek Rozpłoch scharakteryzował sylwetkę profesor Iwanowskiej na tle Wydziału. Profesor Sławomir Kalemba mówił o roli Profesor Iwanowskiej w powstaniu i działalności Towarzystwa Miłośników Wilna i Ziemi Wileńskiej. Profesor Robert Głębocki podzielił się wspomnieniami na temat działalności dydaktycznej Profesor Iwanowskiej, podkreślając Jej wspaniałe przygotowanie do wykładów i ich ciągłą aktualność. Profesor Andrzej Woszczyk przedstawił sylwetkę naukową i profil badań Profesor Iwanowskiej, a prof. Andrzej Kus Jej rolę w utworzeniu i budowaniu toruńskiej radioastronomii. Otrzymane przez Uniwersytet i Centrum Astronomii UMK telegramy kondolencyjne odczytał prof. Jacek Krełowski. Przybyli na Sesję absolwenci Toruńskiej Astronomii wspominali, na mniej oficjalnym spotkaniu w Piwnicach, pierwsze lata Obserwatorium. A następnego dnia odbyło się posiedzenie poświęcone sprawozdaniom z bieżącej działalności naukowej pracowników Centrum.
Toruńska Astronomia rozpoczęła swoje istnienie z chwilą powołania do życia Uniwersytetu Mikołaja Kopernika. Do Torunia przybyła w lipcu 1945 roku liczna grupa pracowników Uniwersytetu Stefana Batorego w Wilnie, którzy stali się twórcami toruńskiej uczelni. W tej grupie repatriantów było 3 astronomów wileńskich, którzy ocaleli z pożogi wojennej: profesor Władysław Dziewulski, docent Wilhelmina Iwanowska i adiunkt Stanisław Szeligowski. I oto Oni rozpoczęli organizację astronomicznego warsztatu pracy czyli obserwatorium. A jego profil badawczy ukształtowali profesorowie Władysław Dziewulski i Wilhelmina Iwanowska. Z pomocą przyszli też astronomowie zagraniczni, w szczególności profesor Harlow Schapley z Cambridge w USA i prof. Bertel Linblad ze Sztokholmu. Z Cambridge nadszedł do Torunia już latem 1947 roku 20 cm astrograf Drapera, który był jednym z pierwszych teleskopów na świecie przeznaczonych do fotografowania nieba i który był wykorzystywany w programie opracowania klasyfikacji widmowej gwiazd i słynnego katalogu HD. Prawie 2 lata zajęło poszukiwanie lokalizacji obserwatorium, budowa odpowiedniego pawilonu i kopuły oraz wypracowanie programu badawczego dla tego instrumentu. W lipcu 1949 roku Henryk Iwaniszewski uzyskał pierwsze zdjęcia wykorzystywane następnie do badań wybranych obszarów Drogi Mlecznej i gwiazd zmiennych. Ów moment uważany jest za początek istnienia Toruńskiego Obserwatorium Astronomicznego w Piwnicach.
W Cambridge teleskop ten wykonał ok. 60 tys. zdjęć nieba. W Piwnicach pracował w programie badania Drogi Mlecznej i fotometrycznych dwubarwnych obserwacji gwiazd zmiennych różnych typów i wykonał przeszło 6 tysięcy zdjęć. Później zbudowano w Piwnicach pawilonik dla 20 cm „szukacza komet” (1955), 2 inne pawilony obserwacyjne z 5 m kopułami dla teleskopów uzyskanych ze Szwecji i budynek główny obserwatorium (1958) oraz ustawiono (1962) teleskop Schmidta-Cassegraina (największy teleskop w Polsce), który miał być jednym z głównych instrumentów planowanego Centralnego Obserwatorium Astronomicznego PAN. Teleskop ten został wyposażony w 2 pryzmaty obiektywowe i przez wiele lat wykonywał zdjęcia mające stanowić spektralny przegląd Drogi Mlecznej. Później uzyskano dla niego w Kanadzie spektrograf szczelinowy. Ten kopernikowski spektrograf kanadyjski wsławił się m.in. pierwszymi na świecie widmowymi obserwacjami Nowej Cygni 1975. W roku 1988 wyposażenie optyczne obserwatorium zostało uzupełnione o 60 cm teleskop paraboliczny Zeissa z szybkim fotometrem fotoelektrycznym, a w roku 1996 o małą kamerę CCD Schmidta-Cassegraina, służącą do obserwacji fotometrycznych dużych pól gwiazdowych. Od samego początku swego istnienia Obserwatorium Toruńskie miało i ma nadal charakter astrofizyczny: zajmuje się głównie obserwacjami fotometrycznymi i spektrofotometrycznymi oraz ich interpretacjami. Fotometria i spektroskopia były przedmiotem zainteresowań badawczych profesor Iwanowskiej i stąd wziął się profil badawczy Obserwatorium Toruńskiego. Pierwszym programem obserwacyjnym było badanie struktury Drogi Mlecznej w wybranych polach leżących wzdłuż i w poprzek ramion spiralnych naszej Galaktyki. Poprzez dwubarwną fotometrię fotograficzną kilkunastu tysięcy gwiazd określano ich „obserwowane” (na ogół poczerwienione) wskaźniki barwy, a poprzez klasyfikację widmową ich niepoczerwienione wskaźniki barwy. Otrzymane w ten sposób nadwyżki barwy określały ekstynkcję międzygwiazdową i jej rozkład przestrzenny w wybranych polach. To zainteresowanie materią międzygwiazdową trwa do dzisiaj. W dość szerokiej współpracy międzynarodowej astronomowie toruńscy badają metodami spektroskopowymi różne aspekty występowania i natury tej materii. Cefeidy, gwiazdy typu RR Lyrae, gwiazdy magnetyczne, gwiazdy symbiotyczne, gwiazdy Wolfa-Rayeta i generalnie gwiazdy należące do różnych populacji i znajdujące się w różnych stadiach ewolucji oraz komety były przedmiotem zainteresowań badawczych toruńskich astronomów. Obecnie główna orientacja badawcza toruńskich astrofizyków koncentruje się wokół badania gwiazd w późnych stadiach ewolucji. Zarysowująca się obecnie możliwość udziału polskich astronomów w budowie i eksploatacji 10-metrowego teleskopu optycznego SALT w Republice Południowej Afryki będzie miała ogromny wpływ na rozwój nie tylko toruńskiej ale generalnie polskiej astrofizyki. Astronomowie toruńscy aktywnie uczestniczą w przygotowaniach naukowych i technicznych tej inwestycji.
Od połowy lat pięćdziesiątych rozpoczęto w Toruniu prace zmierzające do wdrożenia radiowych technik obserwacyjnych. Prowadzono seminarium i odpowiednie prace eksperymentalne, co doprowadziło do uruchomienia w roku 1958 regularnych obserwacji Słońca. Te obserwacje na fali 2.37 m trwają do dziś. Później zbudowano kilka instrumentów (radioteleskopów), które obserwowały głównie różne aspekty promieniowania radiowego Słońca i jego korony. Z okazji obchodów Roku Kopernikańskiego zbudowano radiowy spektrograf satelitarny (eksperyment „Kopernik 500” wprowadzony na orbitę 19 kwietnia 1973 roku) i budynek zakładowy mieszczący pracownie naukowe i laboratoria techniczne. Zamierzano jeszcze podjąć budowę dużego interferometru radiowego, składającego się z 5 anten parabolicznych o średnicy 25 m, radioteleskop o średnicy czaszy równej 15 m oraz we własnych pracowniach zbudować dla niego różnego rodzaju aparaturę odbiorczą. W tym najważniejszy był terminal interferometrii na bardzo dużych bazach, czyli specjalna aparatura odbiorcza na wiele pasm w zakresie 400 – 5000 MHz, która umożliwiła toruńskiemu ośrodkowi na uczestnictwo, od 1982 roku, w europejskiej i światowej sieci VLBI. Międzynarodowa pozycja toruńskiej radioastronomii znacznie wzrosła dzięki uruchomieniu w 1994 roku wielkiego radioteleskopu o średnicy 32 m. Profesor Iwanowska nadała mu imię „Kopernik” (patrz PA nr 3/97 oraz U-PA nr 3/99, str. 115). Radioteleskop ten nie tylko uczestniczy w międzynarodowych badaniach w systemie VLBI, ale również bierze udział w kosmicznym programie VSOP wchodząc w skład wirtualnego mega teleskopu radiowego, którego średnica jest trzykrotnie większa od średnicy Ziemi. Obok udziału w międzynarodowych programach VLBI i VSOP 32 m radioteleskop jest wykorzystywany przez radioastronomów toruńskich do badań m.in. aktywnych jąder galaktyk (czyli obiektów AGN), pulsarów oraz kosmicznych maserów i mega maserów. Naturalne źródła promieniowania maserowego molekuł OH, H2O i CH3OH obserwowane w Toruniu na częstościach od 1,6 do 22 GHz dają astronomom szansę poznania właściwości materii gazowo-pyłowej w obszarach powstawania gwiazd, w otoczkach wyewoluowanych gwiazd oraz w aktywnych jądrach galaktyk.
Profesor Dziewulski uprawiał astronomię gwiazdową i mechanikę nieba. M.in. badał ruch asteroidów i komet głównie poprzez wyznaczanie perturbacji wiekowych w ich ruchu. Później Jego uczniowie i następcy podjęli próbę wyjaśnienia pochodzenia asteroidów oraz poznania analitycznych własności równań opisujących ruch, badania ewolucji orbit ciał Układu Planetarnego i badania ruchu sztucznych satelitów Ziemi. Dzięki zastosowaniu komputerów i metod numerycznych okazało się, że efekt chaosu deterministycznego jest obecny praktycznie we wszystkich modelach opisujących ruch orbitalny i ruch obrotowy ciał w Układzie Słonecznym. Z jednej strony efekt ten jest wynikiem stosowania metod numerycznych, ale jest też związany z właściwościami równań ruchu. Toruńscy mechanicy nieba badają te efekty. Jest to szczególnie ważne w epoce odkrycia układów planetarnych wokół innych gwiazd. Poprawna interpretacja danych obserwacyjnych wymaga m.in. określenia specyficznych cech pojawiających się w tych obserwacjach jako efekt istnienia układu. Niezwykle ważne jest również poznanie mechanizmów powstawania układów planetarnych. I to ma być program przyszłych badań toruńskich mechaników nieba.
Pierwszy dyplom magisterski z astronomii wydano w Toruniu w roku 1950, a pierwszy doktorat z astronomii absolwent UMK obronił w 1959 roku. Do roku 1999 wydano w Toruniu 188 dyplomów doktorskich. Pierwsza habilitacja odbyła się w roku 1947, a dotychczas odbyło się 21 habilitacji. Ośmiu wychowanków toruńskiej astronomii uzyskało tytuły profesorskie, a 1 został członkiem korespondentem Polskiej Akademii Nauk.
Od 1997 roku astronomia na Uniwersytecie Mikołaja Kopernika jest zorganizowana w Centrum Astronomii UMK, które jest częścią składową Wydziału Fizyki i Astronomii UMK. Obecnie dyrektorem Centrum jest wychowanek toruńskiej astronomii i odkrywca pierwszych pozasłonecznych planet profesor Aleksander Wolszczan.
(aw)
Źródło:
Urania – Postępy Astronomii nr 5/99
Zaćmienie Słońca w Polsce 11.08 z Wydania specjalnego Uranii-Postępów Astronomii
W Szczecinku...
11 sierpnia br. byt dla szczecineckich miłośników astronomii dniem szczególnym i swoistym wyzwaniem. Częściowe zaćmienie Słońca stworzyło okazję dla przeprowadzenia wartościowych obserwacji. Nad Szczecinkiem zaćmienie rozpoczęło się ok. godz. 11:27 CSE. Momentu pierwszego kontaktu nie udało się dokładnie wyznaczyć ze względu na duże zachmurzenie nieba. Ale już po kilkunastu minutach szybki wiatr przegonił chmury i warunki obserwacji do końca zaćmienia były dobre. Moment maksymalnej fazy zaćmienia, kiedy Księżyc zakrył 84% tarczy Słońca, nastąpił o godz. 12:44, a ostatniego kontaktu o godz. 14:04 CSE. Wykonano sekwencje zdjęć obrazujących kolejne fazy zaćmienia przy pomocy reflektora 80/1200 aparatem Zenit 122. Dzięki pomocy Urzędu Miasta i lokalnych mediów zorganizowano ciekawą imprezę: „Minifestyn Słońca". Miejscem festynu był park miejski licznie odwiedzany przez mieszkańców i turystów. Większość przybyłych oglądała zaćmienie przez filtry. Bardziej dociekliwi mogli penetrować fazy zakrycia oraz plamy słoneczne na białych ekranach umieszczonych przy okularach lunet. Najmłodsi obserwowali zachowanie się ptactwa wodnego na jeziorze i małych zwierząt. Przeprowadzony został, wzbudzający zainteresowanie astronomią konkurs wiedzy o Słońcu. Zwycięzcy konkursu nagrodzeni zostali cennymi publikacjami oraz kopertami z okolicznościowym datownikiem i rysunkiem zakrytego przez Księżyc Słońca. /.../ Zaćmienie Słońca, jak każde wspaniałe i niecodzienne wydarzenie, zmusza ludzi do nowego spojrzenia na przyrodę i życie. Chyba w tym tkwi sens organizowania podobnych imprez. Na marginesie tej notatki należy dodać, że ambitnym zamierzeniem szczecineckich miłośników astronomii jest zbudowanie w mieście małego planetarium. Osoby, które chciałyby pomóc w realizacji tej idei, proszone są o kontakt listowny: SKBPS, 78-400 Szczecinek, ul. Lipowa5/6 lub Tel /094/ 37 419 57.
Lech Palczewski
...i w Krośnie
O godz. 11.00 wyszedłem z domu na podwórko szkolne, zaopatrzony w statyw, aparat Zenit 12xp, teleobiektyw MC MTO-11CA 100 1000 mm i komplet filtrów. Po kilku próbach widzę, że przy szybkości migawki 1/500 s i 1/250 s aparat diodami daje mi do zrozumienia, że obraz będzie niedoświetlony, to samo przy migawce 1/125 s. Rezygnuję z chybotliwego statywu, szybko myślę, jak wykonać zdjęcie z wolnej ręki przez tak duży i ciężki teleobiektyw. Zbliża się maksimum zaćmienia Słońca, przez filtry aparat nie pozwala wykonać dokładnego zdjęcia. Pozostaje jedno: usuwam filtry, zostawiając tylko jeden ultrafioletowy, który poza zabezpieczeniem obiektywu nie zabezpiecza mojego wzroku, a trzeba pamiętać, że w Krośnie zaćmienie Słońca wynosiło 93%. Widzę wnękę w murze szkoły, nie namyślam się, staję przy murze, opierając się i przyciskając teleobiektyw, jest możliwość wykonywania zdjęć przy szybkości migawki 1/60s i 1/ 30s, wykonuję 30 zdjęć. Wszystko szczęśliwie się zakończyło, a wystarczyło, żeby w chmurach w czasie wykonywania zdjęć zrobiła się malutka przerwa: teleobiektyw, zbliżenie 20 razy, oko przy wizjerze i ślepota jednego oka pewna na 100%. Prawdopodobnie byłoby długie leczenie i koniec z astronomią, ale to zrozumiałem dopiero na drugi dzień, gdy opadły emocje.
Jerzy Zagrodnik
I w Europie
Całkowite zaćmienie Słońca Szantód, Węgry, 11-08-1999
Pomysł zorganizowania wyprawy na całkowite zaćmienie Słońca na Węgry powstał w Sekcji Obserwacji Pozycji i Zakryć (SOPiZ) już w 1997 r, a podczas XIX Seminarium SOPiZ w 1998 przedstawiono konkretny plan całej wyprawy. Podczas jubileuszowego, XX Seminarium SOPiZ, które odbyło się w dniach 22-24 maja 1999 r. w CAMK-u w Warszawie, jedną sesję (5 referatów) poświęcono „Wielkim Europejskim Zaćmieniom Słońca" — w rym całkowitemu zaćmieniu Słońca 11 sierpnia 1999 r. Wstęp był wolny. 24 lipca w Muzeum Techniki zorganizowano podobne spotkanie z udziałem ponad 60 osób. Prelekcje wygłosili dr Marek Zawilski i Roman Fangor. Warszawskie media nie były zainteresowane tymi spotkaniami. Gdy na 2-3 dni przed zaćmieniem w prasie znalazły się informacje o zjawisku, okazało się, że uzyskanie wiarygodnych informacji nie jest łatwe, bo większość astronomów (i obserwatorów PTMA) wyjechała już za granicę...
Relacja Romana Fangora:
Przygotowania do udziału w wyprawie na Węgry zacząłem na początku roku. W przeciwieństwie do poprzednich zaćmień Słońca, które w Polsce były zwykle nisko nad horyzontem, a wykonywanie zdjęć refraktorem 80/ 1200 wymagało użycia tylko dwóch filtrów o gęstości ok. 40x każdy, obecnie sytuacja była inna. Aby wykonać zdjęcia zarówno fazy częściowej, jak całkowitej, zaplanowałem zakup teleobiektywu „MTO 11CA" o ogniskowej f = 1000 mm i światłosile F/10. Faza całkowita miała być oczywiście fotografowana bez żadnego filtru, natomiast faza częściowa z telekonwerterem 2x i specjalnym filtrem słonecznym. Problemy zaczęły się przy próbie sprowadzenia takiego filtru przez znajomych — do maja nic z tego nie wyszło. Wówczas spróbowałem zamówić filtr poprzez Internet. Ze strony firmy „Orion" dowiedziałem się, że nie można u nich tego zamówić, bo w Europie trzeba przez dealerów europejskich. Wybrałem firmę znajdującą się blisko Polski — niestety, łatwiej było trafić na jakieś dowcipy polityczne niż zapoznać się z ofertą dotyczącą tych filtrów... Spróbowałem w firmie „Thousand Oaks Optical". Po trwającej pewien czas wymianie e-maili przyjęli w lipcu zamówienie, ale zaznaczyli, że ze względu na czas i duże zamówienia nie dają gwarancji, że filtr otrzymam przed 11 sierpnia. Na „wszelki wypadek" próbowałem znaleźć inne filtry. Próby kupienia w sklepach fotograficznych i giełdach jakiegokolwiek filtru, który by się nadał, spełzły na niczym. W najlepszym razie można było dostać filtry o gęstości 8x, tymczasem potrzeba było filtru o gęstości co najmniej 10000x... (nawet w prasie były informacje o braku na rynku jakichkolwiek akcesoriów potrzebnych do obserwacji zaćmienia Słońca). W lipcu udało mi się kupić inny teleobiektyw — „Rubinar", który został przystosowany przez Janusza Wilanda do jego montażu używanego wcześniej do fotografowania komet. Na tym montażu oprócz w/w „Rubinara" znalazła się kamera wideo oraz drugi (mniejszy) teleobiektyw. Plan zakładał jednoczesne fotografowanie dwoma aparatami fotograficznymi i rejestrowanie na taśmie wideo. Czas płynął, filtru nie dostałem i zastosowane w końcu filtry do teleobiektywu i kamery były tylko improwizacją. Na kilka dni przed planowanym na 8 sierpnia wyjazdem nastąpiło pogorszenie zdrowia, równocześnie otrzymałem zamówiony filtr (!) — ale zabrakło już czasu, aby wykonać więcej próbnych zdjęć. Decyzję o wyjeździe podjąłem na kilka godzin przed odjazdem obserwatorów z Warszawy do Łodzi, skąd wyruszała cała wyprawa.
Relacja Janusza Wilanda:
Ja kupiłem na zaćmienie obiektyw MTO 10/1000 i zblokowałem go z drugim teleobiektywem o ogniskowej 500 mm w jeden układ. Ponieważ podczas testów mój statyw się chwiał, podjąłem decyzję o wykonaniu nowego, stabilnego statywu (na dwa dni przed wyjazdem!). Okazał się on bardzo praktyczny, gdyż jeden z teleobiektywów służył do rzucania obrazu Słońca na ekranik z zamontowanym do niego zegarkiem. Dzięki temu bez potrzeby używania specjalnych okularów i filtrów można było oglądać obrazy Słońca bezpiecznie, w dużym powiększeniu. Na dwa miesiące przed zaćmieniem kupiłem specjalny filtr słoneczny do MTO. Po testach okazało się, że powierzchnie tego filtru są tak fatalne, że plamy na Słońcu, które były świetnie widoczne — na zdjęciach w ogóle nie wyszły. Uratował mnie w końcu Janusz Płeszka (firma ASTROKRAK), który poprawił płaszczyzny tego filtru tak, że obrazy Słońca na kliszy były bardzo dobre. Poprawiony filtr dostałem w ostatniej chwili w piątek, w sobotę wykonałem test, a w niedzielę udałem się z moimi synami Michałem i Pawłem do Łodzi na miejsce zbiórki. W niedzielę 8 sierpnia wszyscy uczestnicy wyprawy zebrali się w Łodzi. O godz. 21 rozpoczęła się podróż autokarem, a dyr. Planetarium i Obserwatorium m. Łodzi Mieczysław Borkowski pilotował nas swoim polonezem, z którym mieliśmy łączność przez CB radio. W nocy przekroczyliśmy granicę Polski w Chyżnem, a później wjechaliśmy na teren Węgier przez punkt graniczny Sahy. Na szczęście nie było kolejek, a odprawy paszportowe przebiegały szybko i sprawnie. Rankiem 9 sierpnia wjechaliśmy do Budapesztu, gdzie powitały nas korki uliczne spowodowane remontem dróg — skąd my to znamy! Po przekroczeniu Dunaju pojechaliśmy autostradą nad Balaton, do miasteczka wczasowego Szantód, do którego dotarliśmy po ok. 14 godzinach podróży autokarowej. Zabudowa tej osady składa się prawie wyłącznie z domków jednorodzinnych, nie licząc kilku małych hoteli, w których też byliśmy zakwaterowani. Po rozpakowaniu się udaliśmy się na pierwsze zwiedzanie miasteczka, gdzie główna promenada prowadziła do portu, z którego promem samochodowym można było się dostać na drugi brzeg do miejscowości Tihany. Pogoda była słoneczna i upalna. 10 sierpnia — na dzień przed zaćmieniem — po śniadaniu przeprowadziliśmy próbę generalną również przy wspaniałej pogodzie. Każdy przyniósł swoją aparaturę do obserwacji i fotografowania Słońca i sprawdzał działanie sprzętu na trawiastej plaży przy hotelu. Pod koniec próby niebo zasnuło się niewielkimi chmurami i nie było wiadomo, czy nad Węgry dotarła już gruba warstwa chmur z Europy Zachodniej, czy to jest zjawisko lokalne, związane z wielkością jeziora. Po próbie był czas wolny na dalsze zwiedzanie, opalanie się lub kąpiel w Balatonie (niebo ponownie było czyste). Co ciekawe, Balaton po naszej stronie był bardzo płytki, bowiem nawet dzieci mogły wchodzić 100 m w głąb jeziora. Niestety, woda była mętna, a dno, szczególnie przy brzegu, muliste. Większość uczestników wyprawy kupiła koszulki z zaćmieniem Słońca — stąd nazwa naszej grupy obserwatorów — „Czarne Koszule". Prawie wszyscy kupili sobie specjalne okulary sprzedawane początkowo po ok. 350 forintów (przed zaćmieniem i po 600...). Były też szybki spawalnicze, folia aluminiowa, dyskietki, ale nie było już okopconych szybek — jakby nie było — to już prawie XXI wiek. Pod wieczór zaczął wiać wiatr i zachmurzyło się. Prognozy pogody przewidywały następnego ranka zachmurzenie ponad 65%. W nocy wiał silny wiatr i kto nie mógł zasnąć, ten przeżył podczas obserwacji pogody w noc przed zaćmieniem wielkie emocje. Nad ranem widać było błyskawice nad zachodnim brzegiem Balatonu (czyli po drugiej stronie). Zachmurzyło się całkowicie. Wyładowania w chmurach było widać także po naszej stronie po godz. 5-tej. Od 6-tej chmury obniżyły się i zaczął u nas padać deszcz. Praktycznie wydawało się, że jest już po zaćmieniu. 11 sierpnia rano nastąpiła cudowna zmiana pogody. W ciągu godziny zniknęły chmury i pojawiło się Słońce na błękitnym niebie. Z wielkimi nadziejami zaraz po śniadaniu udaliśmy się na miejsce obserwacji w doskonałych nastrojach. Dyr. Borkowski miał problemy z wjechaniem samochodem na teren plażowy celem rozstawienia dużej ilości sprzętu. Właścicielka hotelu nie zgadzała się na wjazd samochodu na kamienistą uliczkę prowadzącą do plaży. Jednak 5000 forintów zlikwidowało opór i nasz główny organizator wyprawy mógł już bez przeszkód rozstawić się ze sprzętem, którego przywiózł niemało. Kilkoro z nas (w tym dr Marek Zawilski — koordynator SOPiZ z małżonką) udało się na obserwację na drugi brzeg do Tihany.
Relacja R.F.:
Podczas próby przeprowadzonej dzień przed zaćmieniem okazało się, że niski montaż wymagał postawienia go np. na stoliku, gdyż wizjery kamery i aparatów znajdowały się zaledwie 30 cm nad ziemią i trzeba by wykonywać zdjęcia, leżąc na trawie. Starania o jakiś stolik nie były owocne — w hotelu nie wyrażono zgody na jego pożyczenie! W ostatniej chwili (tuż przed właściwym zaćmieniem) jeden z gości hotelowych wyniósł ze swego pokoju taki stolik.
Relacja J.W.:
11 sierpnia 1999, o godz. 11:26:10 rozpoczęło się częściowe zaćmienie Słońca przy pięknej słonecznej pogodzie i temperaturze powietrza 38 stopni („na słońcu"). Wszyscy byli już gotowi do obserwacji. Wyposażenie członków wyprawy było zróżnicowane. Większość miała małe lunetki połączone z aparatem fotograficznym; były także teleobiektywy MTO 10/1000, które dawały z telekonwerterem obraz Słońca o średnicy ok. 19 mm. W kilku miejscach można było oglądać przebieg zaćmienia na ekranikach, na których rzucany był obraz Słońca. Spora część obserwatorów wykonywała zdjęcia, a także były nagrywane relacje wydarzeń na trzech kamerach wideo. Pięknie były widoczne plamy na tarczy Słońca i obserwowaliśmy, jak Księżyc zakrywa je po kolei. Od godz. 12 przez Słońce przetaczała się mała ławica chmur — niepokój obserwatorów — czy fazę całkowitą będziemy widzieli tylko przez chmury? Na szczęście, na 20 minut przed kulminacją zjawiska, chmury w tej części nieba zniknęły zupełnie (były po północnej stronie). Przy fazie ok. 0,8 można już było zauważyć, że oświetlenie jest inne, temperatura spadała, podniecenie nas wszystkich wzrastało — coś się zaczynało dziać. Na białym płótnie pod drzewem obserwowaliśmy malutkie obrazy rogalików Słońca — dziurki w liściach działały jak „camera obscura" Przed fazą całkowitą cienie stały się bardzo wyraźne (bez półcieni), zdecydowanie się ściemniło, a temperatura wyraźnie spadła; wielu pozakładało coś na siebie. Wszyscy byliśmy podekscytowani i szczęśliwi, że to niecodzienne zjawisko, które ma się zaraz zacząć, będzie widoczne na idealnie czystym niebie. Na horyzoncie nad Balatonem były widoczne chmury, które z koloru białego stopniowo ciemniały. Stamtąd biegł cień Księżyca. O godzinie 12h 48m 50s zaczęło się u nas całkowite zaćmienie Słońca. To wspaniałe zjawisko przypadło podczas dużej aktywności Słońca, toteż widać było cudowne różowe protuberancje. Pięknie pokazała się korona słoneczna. Zrobiło się prawie zupełnie ciemno jak u nas w Polsce ok. godziny po zachodzie Słońca. Na niebie pięknie błyszczała Wenus z dołu po lewej stronie, natomiast z prawej strony widoczny był Merkury. Po pewnym wpatrzeniu się widać też było najjaśniejsze gwiazdy — Kastora, Polluksa, niektórzy dostrzegli także Procjona i Syriusza. Na bardzo ciemnym granatowym niebie widać było czarne kółko z jasną obwódką — koroną słoneczną. Wszyscy byli podnieceni, a wrażenia podczas fazy całkowitej były niesamowite. To było wspaniałe przeżycie. Kolor chmur na horyzoncie zmienił się na żółto-różowy, a na przeciwnym brzegu Balatonu było widać, jak włączyło się oświetlenie domów, ulic i przystani. Widoczne też były błyski fleszów. Co chwilę słychać było okrzyki zachwytu nad pięknem tego zjawiska. Będąc zajęty filmowaniem zaćmienia, ludzi i Balatonu podczas fazy całkowitej, tylko dzięki mojemu serdecznemu koledze Andrzejowi Mikielowi mogłem podziwiać cudowną koronę słoneczną i protuberancje przez jego wspaniałą lornetkę 25x70 przez całe 30 sekund. Dzięki Ci za to Andrzejku – nie zapomnę tego widoku do końca życia.
Relacja R.F.:
Zrealizowanie całego mojego planu obserwacyjnego nie było łatwe. Zdjęcia były wykonywane dwoma aparatami na 2 błonach negatywowych o czułości 25 ASA (specjalnie wybranych ze względu na małe ziarno, większy kontrast i uniknięcie prześwietlenia podczas fazy częściowej) oraz na 3 slajdach o większej czułości (jedna błona — 36 zdjęć — miała być użyta tylko do fazy całkowitej). Czasy naświetlania były ustalone według tabel, uwzględniających gęstość posiadanego filtru (0,01% czyli 10000*), czułość błony i jasność teleobiektywu — niemal każde zdjęcie było wykonywane 2-3 razy (przy 2- i 4-krotnie dłuższej migawce). Najtrudniejsza była część podczas fazy całkowitej. W ciągu ok. 4 minut (czyli 2 m 23 s zaćmieni a całkowitego plus po kilkadziesiąt sekund przed i po fazie całkowitej) trzeba było zdjąć filtry słoneczne z teleobiektywu i kamery, wykonać sekwencję zdjęć z perłami Baily'ego, wykręcić aparat z „Rubinara", wyjąć teleobiektyw, wkręcić aparat z powrotem, wykonać jak najwięcej zdjęć na slajdach, i drugim aparatem z negatywem, zmienić ustawienie migawki w kamerze oraz zarejestrować także Wenus i Merkurego, następnie przed końcem fazy całkowitej powrócić do poprzedniego ustawienia „zooma" w kamerze, ponownie wkręcić telekonwerter, wykonać serię zdjęć podczas końca fazy całkowitej i ponownie założyć filtry słoneczne. Na kilka minut przed początkiem zaćmienia całkowitego zmieniłem plan i usunięcie telekonwertera nastąpiło 2 minuty przed fazą całkowitą, a wstawienie — już po fazie całkowitej. Mimo iż podczas prób mogłem wykonać te „operacje" w 15 sekund, ryzyko, że nie zdążę z wymianą optyki przed końcem fazy całkowitej (i aparat będę miał w ręku...), było zbyt duże. Plan został zrealizowany niemal w całości — nie zdążyłem tylko zarejestrować kamerą wideo także planet. W ciągu ok. 3 minut wykonałem prawie cały slajd (ok. 30 zdjęć). „Gołym okiem" widziałem zaćmienie całkowite jedynie przez kilkanaście sekund — pozostałe dwie minuty tylko przez wizjer aparatu i kamery (gdzie korona była wspaniale widoczna, zwłaszcza przy migawce 1/6 sekundy). Było na tyle ciemno, że nie widziałem cyfr na zegarku z DCF i cały plan realizowałem dosłownie „w ciemno". Mając na uszach słuchawki, aby kontrolować nagrywaną fonię przez kamerę, słyszałem krzyki osób podnieconych fazą całkowitą. Wkrótce potem nagrałem relacje wielu obserwatorów. Dopiero pod koniec zaćmienia częściowego zauważyłem, że podczas wykonywania zdjęć aparat się poruszał. Jak się potem okazało, odkręciły się śrubki mocujące pierścień z gwintem w telekonwerterze. Dokręcenie ich na plaży bez specjalnego śrubokręta było niemożliwe.
Relacja J. W.:
Po 2 minutach i 23 sekundach pojawiła się z prawej strony korony słonecznej śliczna perła, która szybko jaśniała i na niebie widoczny był tzw. pierścień z diamentem. Znowu zaświeciło nam Słońce przy wrzawie obserwatorów i okrzykach radości. W tym momencie biliśmy brawo jak w teatrze po wspaniałym przedstawieniu. Temperatura powietrza spadła do ok. 20 stopni, czyli o prawie 20 stopni! Dalej było chłodno, choć już dość jasno. Na białej płachcie obrazy rogalików słonecznych obróciły się. A zaraz po tym, jak wyjrzało Słońce, stado przerażonych jaskółek z krzykiem poderwało się i przeleciało koło nas nisko nad ziemią. Na jeziorze słychać było syreny okrętów. Wkrótce po całkowitej fazie wypiliśmy szampana i atmosfera silnego podniecenia zaczęła opadać — pojawiła się wielka radość z faktu, że udało się nam obserwować ten wielki spektakl na niebie przy wspaniałej pogodzie.
O godzinie 14:13 ostatni fragment Księżyca zszedł z tarczy Słońca i zaczęliśmy pomału chować sprzęt. Radość i humory dopisywały nam do końca wyprawy tym bardziej, że obserwacje na półwyspie w Tihany również się udały. Wieczorem w hotelu odbyła się prezentacja nagrania wideo z fazy całkowitej, zarejestrowanej kamerą przez R. Fangora. Rankiem 12 sierpnia po śniadaniu udaliśmy się do Budapesztu. Zwiedzaliśmy zabytki tego miasta w przyspieszonym tempie i ok. 19-tej wyruszyliśmy w kierunku Polski. Bez problemów 13 sierpnia (ok. godz. 8) dotarliśmy do Łodzi, gdzie zakończyła się nasza wyprawa na całkowite zaćmienie Słońca.
Relacja R.F.:
Po powrocie do Warszawy oddałem do wywołania jeden slajd i jeden negatyw (aby w razie jakiegoś nieszczęścia w punktach „Kodaka" uniknąć zniszczenia wszystkich zdjęć). Po wywołaniu okazało się, że filtr miał większą gęstość niż podano w opisie, sprawdzona później doświadczalnie jasność „Rubinara" wynosiła nie 10, a 16 i wszystkie zdjęcia są niedoświetlone... Jedynie te, które miały być 4-krotnie prześwietlone, były do przyjęcia, ale za to poruszone... Pozostałe filmy zostały wywołane w tzw. „forsownej obróbce", co poprawiło jakość tych zdjęć. W praktyce tylko ze slajdów można było otrzymać przyzwoite obrazy. Trzeba było zdecydować się na dość kosztowne (ale jedyne w tej sytuacji) rozwiązanie: wykonania kontrnegatywów (czyli negatywów ze slajdów), duplikatów ze slajdów (aby pokazywać jedynie duplikaty, a nie oryginały) oraz zeskanować najlepsze slajdy i dopiero w postaci cyfrowej poprawić ich jakość. Okazało się bowiem, że „Rubinar" ma dość nietypową wadę (a może to jego właściwość?) — na zdjęciach z perłami Bailley'a występują dość silne niebieskie zaświetlenia. Dopiero po korekcie programami graficznymi w komputerze można było zmniejszyć te zaświetlenia. Trzy tak wykonane zdjęcia formatu 50x60 cm były pokazane 26 września 1999r w CAMK-u w Warszawie, podczas „Dnia Otwartego". Autorzy tej relacji oraz p. Daniel Filipowicz zarejestrowali zaćmienie (i całą wyprawę) 3 kamerami wideo. W sumie na 7 taśmach mamy ponad 8 godzin nagrań! Krótki (44 minutowy) film z zaćmienia zaprezentowaliśmy na w/w „Dniu Otwartym". A na naszej (Oddziału PTMA w Warszawie) stronie WWW można obejrzeć nasze zdjęcia z zaćmienia (a także uczestników innych wypraw). Na zakończenie gorące podziękowania dla organizatorów wyprawy, a zwłaszcza dla Dyrektora Planetarium i Obserwatorium Astronomicznego Miasta Łodzi, pana Mieczysława Borkowskiego — za jego trud i realizację naszej wspólnej wyprawy na obserwację tego wspaniałego wydarzenia na niebie.
Roman Fangor i Janusz Wiland
I stała się ciemność
Dnia 11 sierpnia 1999 roku byliśmy świadkami ostatniego w tym tysiącleciu całkowitego zaćmienia Słońca. Grupa astronomów i studentów z Torunia wraz z miłośnikami astronomii z grudziądzkiego obserwatorium, zorganizowała wspólną wyprawę w pas całkowitego zaćmienia Słońca.
Wzięliśmy ze sobą specjalistyczny sprzęt. Prezentowane zdjęcia wykonane zostały przez teleskop soczewkowy o średnicy obiektywu 80 mm i ogniskowej 1200 mm. Bardzo ważny był wybór miejsca obserwacji. Ostatecznie zdecydowaliśmy się na Węgry.
Dzień przed zaćmieniem w okolicach Budapesztu było około 38°C. Postanowiliśmy przenocować niedaleko Budapesztu i nocą, po przeanalizowaniu prognoz pogody, zadecydować w jakim rejonie Węgier będą najlepsze warunki.
Z raportów telewizyjnych i radiowych wynikało, że drogi prowadzące w rejon jeziora Balaton są zakorkowane przez amatorów zaćmienia. Na dzień przed zjawiskiem do największej nad Balatonem miejscowości, czterdziestotysięcznego Siofoku, przyjechało 300000 obserwatorów. Samochody na autostradzie poruszały się z „zawrotną" prędkością 3 kilometrów na godzinę. Jednak okazało się, że ze względu na pogodę nie jest to optymalny rejon do obserwacji. Najkorzystniej powinno być w okolicach miejscowości Paks, ponieważ nad Balatonem zapowiadano przelotne opady, a w rejonie Szeged stosunkowo duże zachmurzenie. Postanowiliśmy bocznymi drogami przebijać się na południe, aby jak najgłębiej wjechać w pas całkowitego zaćmienia. Ranek w dniu zaćmienia powitał nas chmurami. Jednak podczas jazdy na południe, w miarę upływu czasu niebo stało się bezchmurne. Na 45 minut przed rozpoczęciem kosmicznego spektaklu zatrzymaliśmy się w małej miejscowości Dunafoldvar leżącej nad Dunajem, 20 kilometrów na południe od Dunaujvaros. Znaleźliśmy się prawie w centrum pasa całkowitego zaćmienia. Szybko rozstawiliśmy sprzęt na skarpie przy katolickim kościele i po kilku minutach zaczęło się ... padł okrzyk: „Pierwszy kontakt!".
Słońca zaczęło ubywać od prawej strony. Podczas fazy częściowej cały czas byliśmy gotowi, aby w przypadku załamania aury zapakować teleskop do samochodu i gonić dobrą pogodę. Na szczęście nie było to konieczne. W końcu pozostał już tylko wąski sierp Słońca. W środku dnia zaczęły być widoczne jasne planety: Wenus i Merkury. Jeszcze ostatni błysk fotosfery i tarcza Słońca zniknęła... ...zrobiło się ciemno. Zapanowała wszechogarniająca cisza rozdzierana tylko okrzykami: „Pozostało jeszcze 30 sekund!... jeszcze 10!..."
W czasie 2 minut i 18 sekund wszyscy poczuliśmy jeszcze silniej, że żyjemy w Kosmosie. W ciągu paru chwil kilka ciał kosmicznych znalazło się dokładnie na jednej linii: Słońce, Księżyc, My i Ziemia. Pomimo że znaliśmy mechanizm tego zjawiska, jednakże jego nieuchronność wzbudzała w nas podświadomy, irracjonalny lęk. Czuliśmy również zachwyt dla praw przyrody, które tak konsekwentnie od miliardów lat wiążą przyczyny ze skutkami w naszym Wszechświecie. Korona słoneczna była nadspodziewanie jasna, a spoza ciemnej tarczy Księżyca wybijały się fioletowe protuberancje. Patrząc na ten kosmiczny spektakl, miało się przekonanie, że jeszcze raz potwierdziły się słowa Mikołaja Kopernika, który powiedział: „A cóż piękniejszego nad niebo, które przecież ogarnia wszystko, co piękne".
„...Uwaga koniec! Trzeci kontakt!". Na tę komendę szybko założyłem fi luna obiektyw teleskopu, który uchronił mnie przed potokiem fotonów dobiegających z wyłaniającej się tarczy Słońca. Jest to już druga astronomiczna wyprawa na całkowite zaćmienie Słońca, w której brali udział członkowie Koła Naukowego Studentów Fizyki i Astronomii UMK. Pierwsza, w marcu 1997 roku. zawiodła nas aż do Mongolii, gdzie w czasie zaćmienia można było podziwiać kometę stulecia (Hale-Bopp'97). Następne całkowite zaćmienie będzie widoczne w 2001 roku na terenie Afryki. Będzie to pierwsze zaćmienie w nowym tysiącleciu. Już teraz zaczynamy przygotowania do obserwacji tego zjawiska.
Sebastian Soberski
Nasze zaćmienie
Wprawa została zorganizowana przez studentów fizyki krakowskiej WSP. Główny cel — zaćmienie! Cele dodatkowe: zobaczyć, zwiedzić, obejrzeć, co tylko jest po drodze. Własny środek transportu umożliwia dość swobodne zaplanowanie trasy. Jedziemy na południe Wągier, do Szeged, w sam środek pasa zaćmienia. Tam prawdopodobieństwo pogody jest o całe 3% większe niż nad masowo obleganym Balatonem. Od momentu wyjazdu z Krakowa zaćmienie jest ciągle obecne w naszych rozmowach i rozmyślaniach. Nawet w podziemnych basenach Miszkolca czy mrocznych piwnicach Tokaju. Na granicach dreszczyk emocji. Czy będzie tłok? Czy mamy poprawnie wypełnioną Eurolistę? Czy będą pytania o sprzęt? Bez większych przeszkód docieramy na miejsce.
W dzień przed zaćmieniem robimy próbę generalną. Z przepastnych bagażników autobusu wyłaniają się teleskopy i statywy, kamery i teleobiektywy. Największe zainteresowanie gapiów wzbudza rejestrator zachmurzenia — szklana kula wypalająca ścieżkę na papierowej taśmie. Ścieżka nie ma przerw, bo dziś pogoda jest bezchmurna, ale jak będzie jutro? Podobno złe wieści z Internetu. Wieczorem grapa studentów, która próbuje jeszcze raz przećwiczyć ocenę zasięgu widoczności gwiazd (a przy okazji policzyć Perseidy), melduje, że nadciągają chmury. Na razie ciśnienie się nie zmienia, a cirrusiki nie wyglądają groźnie. Jednak nad Balatonem już pada. Czy front idzie w naszym kierunku? Z jaką szybkością? Czy na te kilkanaście godzin zatrzyma się czy wręcz przeciwnie — przyspieszy i w ciągu nocy przesunie się na wschód? Przecież do południa MUSI się rozpogodzić!
Dzień zaćmienia. O 7:00 — chmury, 7:30 chmury, ale jakby nieco jaśniej, 7:45 — deszcz. Nastroje niewesołe. Chłopcy od pomiaru jasności zapewniają, że ich przyrząd, światłomierz zbudowany w oparciu o baterię słoneczną z kalkulatora, zarejestruje zaćmienie nawet przez chmury. O 8:00 powraca nadzieja. Dostajemy wiadomość, że w Siofok nad Balatonem zachmurzenie 0,2 i świeci Słońce! W pośpiechu pakujemy się do autobusu i ruszamy na zachód.
Szeged opuszczamy w deszczu i jedziemy wzdłuż środka pasa zaćmienia. Po pół godzinie widzimy przejaśnienie prosto przed nami. Na wąskiej drodze spory ruch. Widać nie tylko my w pogoni za pogodą uciekamy spod szczelnej kołdry frontu atmosferycznego. Im dalej na zachód, tym więcej przejaśnień a wraz z nimi coraz lepsze humory. Pierwszy błysk Słońca upewnia nas, że decyzja o wyjeździe w poszukiwaniu pogody była słuszna. Niepokoi nieco fakt, że wszystkie parkingi są zapchane przez wpatrzonych w Słońce ludzi. Nad Balatonem nadal 0.2 a u nas czysto. Może trzeba już stanąć, by nie „przestrzelić"? Decyzja: jeszcze 20 km i stop na pierwszym dogodnym miejscu. Tuż za Kiskorós jest cudowny asfaltowy, suchy parking ze stróżówką w kącie. Będzie prąd! Ze stu metrów kabla rozwijamy najwyżej 20. Widok wtyczki w ręku wyjaśnił portierce, o co chodzi, równie dobrze jak nasz nieoceniony tłumacz. — Pieniądze? Nie, nie, ale... może pozwolicie popatrzeć? Portierka też czeka na zaćmienie.
Rozstawiamy sprzęt. GPS mierzy, gdzie jesteśmy, obserwatorzy przyrody szukają mrowisk, świerszczy i kwiatków, pracuje już meteorologia. Sprawdzamy, czy wszystkie filtry chroniące wzrok są na swoich miejscach. Filtry są różne, wykonane z uszkodzonych dyskietek, klisz rentgenowskich, prześwietlonych filmów. Tych „profesjonalnych" z Zeissa mamy tylko 2. Jesteśmy gotowi na 15 minut przed pierwszym kontaktem. Akurat żeby ochłonąć i pomyśleć jeszcze raz spokojnie, czy wszystko jest OK. Spiker prowadzący pomiar czasu stopniowo zwiększa tempo odliczania aż do sekund — 9, 8. 7 — napięcie wzrasta — 3,2,1,0! I nic! Dopiero po chwili grupa obserwująca Słońce na ekranie krzyczy, że u nich widać pierwszy kontakt. Faza zaćmienia rośnie. Ludzie są podekscytowani. Czekamy, co będzie dalej.
Faza przekroczyła 50%, pogoda idealna, jednak patrząc na białe ogrodzenie pobliskiej kawiarenki wzrok już nie jest oślepiony. Grupa mierząca jasność Słońca potwierdza nasze subiektywne wrażenie. Na białym ekranie rozłożonym w cieniu drzewa przebłyskujące refleksy słoneczne przybierają kształt wąskich sierpów. Światło jest coraz bardziej niesamowite, wyraźnie czujemy ochłodzenie — słupek rtęci wystawiony na działanie Słońca obniża się w maksimum o 8°C, cichną cykady, chowają się mrówki. Naprawdę można uwierzyć w nadciągający koniec świata.
Jest Wenus! Jest Merkury! Koronę słoneczną dostrzegamy tuż przed zaćmieniem całkowitym. Ci z bystrzejszym wzrokiem twierdzą, że widać protuberancje. Filtry precz! W ruch idzie szukacz komet, gołym okiem widać gwiazdy do 1,75 magnitudo. Wiatromierz stoi na zerze, ale flagi na wysokich masztach przed autosalonem zaczynają łopotać. Rozglądamy się dookoła. Mamy wrażenie, że Słońce zaszło we wszystkich kierunkach na raz. Beznamiętny głos spikera jakby wywoływał Słońce zza Księżyca. Już jest, już koniec, już po zaćmieniu. Nie udało się nam dostrzec pędzącego cienia Księżyca, lecz przez kilkadziesiąt sekund widać na asfalcie drobne cienie, które jak zmarszczki czy fale mkną na południowy zachód.
Wszyscy mówią! Studenci z dyktafonem zbierają na gorąco wrażenia. Będą mieli co włączyć do swojej relacji. Entuzjazm wybucha na widok bociana, który właśnie wstał i zabrał się za drugą tego dnia poranną toaletę. W miarę cofania się Księżyca świat wraca do normy. Kwiaty rozchyliły kielichy, zaczął się ruch na drodze. A my nadal fotografujemy zaćmienie, nadal mierzymy czasy odsłaniania się kolejnych plam na tarczy Słońca. Wszyscy mają poczucie, że widzieli najbardziej niezwykły spektakl, jaki natura stworzyła dla człowieka. Oprócz zachwytów słychać zdziwienie. Tak krótko? Tak jasno?
Samotny cumulus zasłonił ostatni kontakt. Robimy zdjęcie grupowe i pakujemy sprzęt. Żegnamy gościnny węgierski parking, na którym przeżyliśmy zaćmienie i wracamy do Szeged, do Polski, do domu. Wszystkim spotkanym ludziom długo jeszcze opowiadamy: widzieliśmy je, było cudowne!
Waldemar Ogloza
Bartłomiej Zakrzewski
Noc w pigułce
Wyprawa na całkowite zaćmienie Słońca została zorganizowana przez Planetarium i Obserwatorium Astronomiczne przy Zespole Szkół Technicznych w Grudziądzu, jako 50-osobowa wycieczka połączona ze zwiedzaniem Budapesztu i Gyoru, a to ostatnie w tym stuleciu zaćmienie chcieliśmy zobaczyć w odpowiedniej scenerii: Balaton i zaćmienie Słońca — to byłoby to! Dzień przed zaćmieniem byliśmy w Budapeszcie. Telewizja węgierska podawała prognozę pogody, z której wynikało, że w dzień zaćmienia na pewno będą chmury, gdzieniegdzie popada, ale będą też i przejaśnienia. Pokazywano tłumy ludzi nad Balatonem, korki na autostradach w kierunku pasa całkowitego zaćmienia. Bardzo rano w Budapeszcie było chmurno, zimno i pokropił deszcz. Mimo to pełni optymizmu, z ciężkim sercem rezygnując z Balatonu, wybraliśmy się 70 km na południe od Budapesztu, do miasteczka nad Dunajem, Dunafóldvar. I tu postanowiliśmy rozstawić nasz sprzęt, czyli refraktor 80/1200 i teleskop Maksutowa z ekranem słonecznym, który na każdej granicy (polsko-czesko-słowacko-węgierskiej) oglądany był skrupulatnie przez celników obojga stron, karnet ATA był starannie i długo ostemplowywany, a dane wprowadzane do komputera. Przez te przedłużające się formalności celne, wszyscy patrzyli na teleskop początkowo ze złością, potem z szacunkiem — jechaliśmy w końcu na zaćmienie i to z nie byle jaką rurą, która niejedno już zaćmienie całkowite widziała (w przeciwieństwie do nas). W Dunafóldvar wybraliśmy sobie miejsce na wzgórzu przy kościele i jak się okazało później, Opatrzność nad nami czuwała. Zaczęło się zaćmienie częściowe, chmury od czasu do czasu zakrywały Słońce, dając naturalny filtr, duże luki w chmurach pozwalały nam na oglądanie zaćmienia częściowego przez filtry spawalnicze nr 11-14, można też było oglądać Słońce na ekranie teleskopu Maksutowa, zwracając uwagę na 2 grupy plam słonecznych. W miarę upływu czasu napięcie i zdenerwowanie rosło, bo i chmur przybywało. Spoglądaliśmy na siebie nerwowo i z niedowierzaniem, w coraz większej ciszy i w coraz większym napięciu. 10 minut przed zaćmieniem całkowitym, gdy wyczuwało się już cudowność i niepowtarzalność zjawiska, gdy wiedzieliśmy, że zdarzy się za chwilę coś niezwykłego, bo robiło się już wokół dziwnie; światło przyblakło, „zdziczało" — pojawiła się chmura. Była ogromna, nazwaliśmy ją 10-ciominutówką. Mogła spokojnie zepsuć nam wszystko. I zdarzyło się coś niezwykłego, chmura przeszła bokiem (już nikt nie zwracał na nią uwagi),
luka w chmurach objęła prawie całe niebo, które ciemniało coraz szybciej, mrok był coraz większy, a jednocześnie dziwne białe światło, jak od lampy neonowej, przepełniało przestrzeń i mieszało się z mrokiem. Z lewej strony wąziutkiego już sierpka Słońca widać było Wenus. Zrobiło się chłodniej (przez cały czas był upał), powiał wiatr, nisko przeleciał wystraszony ptak. Cisza. Z zapartym tchem chłonęliśmy każdą sekundę. Dalej wszystko działo się szybko — drugi kontakt, perły Bailly'ego, pierścień z diamentem, zabłysła korona, bardzo jasna, cudowna, majestatyczna, gołym okiem widać protuberancje. Przez 2 minuty nic się nie dzieje. Spokój. Trzeba to utrwalić, ale też i trochę się napatrzeć. Pstrykają aparaty przy refraktorze i teleobiektywach. Nie jest zupełnie ciemno, jaśniej niż przy Księżycu w pełni, widać tylko Wenus i Merkurego. Horyzont wokół jasny, niebo ciemnoniebieskie, a jednocześnie to białe światło... Słychać głos: minęła minuta..., minęło półtorej minuty... Czemu ten czas tak szybko leci?... Minęły 2 minuty i 16 sekund. I niestety trzeci kontakt, pierwsze błyski, słoneczne promyczki przedzierające się przez postrzępioną krawędź Księżyca, czyli jeszcze raz perły, pierścień, korona znika, jakby ją ktoś wyłączył. Jeszcze przez chwilę panuje mrok przetykany coraz jaśniejszym „dzikim" światłem białym, które jakby żółcieje i ciepleje. Gdy robi się „prawie normalnie", wszyscy na chwilę zapominają, że zaćmienie trwa. I nagle wybucha wielka radość. Wielkość, podniosłość i niesamowitość tej ponad 2-minutowej chwili była tak wielka, że teraz mogliśmy sobie dopiero pozwolić na gesty radości, gratulacje i łzy. Dopiero teraz poczuliśmy, że mocno pogryzły nas komary. Teraz wiedzieliśmy na pewno, że byliśmy świadkami czegoś wielkiego, jedynego w życiu. Czego nawet opisać się nie da, a co próbowała zrobić
Małgorzata Sróbka-Knbiak
PS Z uzyskanej bogatej dokumentacji fotograficznej (kilka zdjęć wykonanych przez refraktor 80/1200 autorstwa Sebastiana Soberskiego ukazało się w Uranii-PA nr 5/99) oraz grafik Klary Stolp pt. „Poszukiwania w kosmosie", wykonanych po obserwacji zaćmienia Słońca powstaje w grudziądzkim Planetarium wystawa.