2006

Z Archiwum historyczne PTMA
Wersja Vega (dyskusja | edycje) z dnia 12:43, 11 lis 2023

(różn.) ← poprzednia wersja | przejdź do aktualnej wersji (różn.) | następna wersja → (różn.)
Skocz do: nawigacji, wyszukiwania

Urania – Postępy Astronomii 4/2006, str. 173-174, Turecki pierścień z brylantem i korona… słoneczna, Aleksandra Gödel-Lannoy

Mottem artykułu niech będzie wypowiedź jednego z młodych uczestników obecnej wyprawy, który po powrocie znad Balatonu w 1999 r. stwierdził: „Gdybym nie pojechał, to nie wiedziałbym, co straciłem!”

Planowanie wyjazdu na zaćmienie Słońca do Turcji rozpoczęliśmy zaraz po 11 sierpnia 1999 r. takiego fascynującego zjawiska nie można opuścić, tym bardziej że będzie niedaleko i w zasięgu możliwości. Czas ucieka szybko i plany zaczęły się realizować. Na wyprawę wyruszyliśmy samolotem na 2 dni przed terminem – bazą była Alanya, malownicze miasto na Tureckiej Riwierze. Warszawę opuszczaliśmy przy ujemnej temperaturze i w śniegu, a za niecałe 3 godziny przywitało nas słońce, ciepło, palmy i kwiaty.

29 marca pogoda, wbrew wcześniejszym spekulacjom, była cudowna, chyba ją zaczarowaliśmy. Autokarem wyjechaliśmy zaraz po śniadaniu do środka pasa całkowitości (Alanya znajdowała się na skraju drogi cienia), bo chcieliśmy oglądać zjawisko przez całe 225 s (3m45s).

Miejsce na obserwacje wybraliśmy na szerokiej plaży koło Manavgatu. Studenci rozłożyli przywieziony sprzęt i każdy znalazł sobie wygodny punkt na najbliższe godziny. W skład grupy wchodziła „starszyzna”, czyli profesjonalni astronomowie, poczynając od profesora poprzez doktorów, adiunktów, nauczycieli, aż po studentów i całą gromadkę innych młodych miłośników astronomii. Wszystkich łączył wspólny cel: zbliżające się zaćmienie Słońca. Gdy zjawisko się rozpoczęło, rozległy się okrzyki: to już, nie ominie nas… i minuta po minucie sprawdzaliśmy „stan” Słońca.

Najciekawsze były oczywiście chwile tuż przed całkowitością – od strony morza nadchodził cień, „zapaliła” się Wenus, a niesamowite światło jak z punktowego reflektora halogenowego przyprawiało o dreszcz emocji. Nagle Słońce gaśnie… niebo robi się ciemnogranatowe, świeci korona słoneczna, obok Merkury i jasna Wenus, a z drugiej strony Mars, a naokoło horyzontu różowo-pomarańczowa zorza. Temperatura znacznie spada o ponad 7oC, co można było wyraźnie odczuć (z 23oC do ~16oC), a wałęsający się po plaży pies zaczyna wyć. Sekundy uciekają, obserwujemy zjawisko wszystkimi zmysłami i… jest cudowna perła Baily’ego, jest pierścień z brylantem. Okrzyki zachwytu same się wyrywają z piersi. Dla tych kilkudziesięciu sekund warto było tu przyjechać, żeby zobaczyć, żeby poczuć, żeby obraz wbił się w pamięć.

Poczekaliśmy jeszcze na zakończenie zjawiska i pojechaliśmy do położonego niedaleko Side, skąd przekazywano telewizyjną transmisję z zaćmienia na całą Europę. W Side tłumy ludzi, wozy transmisyjne zwijały sprzęt, turyści w koszulkach z obrazkiem zaćmienia na piersi przetaczali się w różnych kierunkach. Zwiedzaliśmy m.in. kolumnową ulicę, ruiny świątyni Apollina, rzymski amfiteatr i pełni wrażeń ruszyliśmy w drogę powrotną do Alanyi. Wieczorem jeszcze długo rozprawialiśmy, wymieniając spostrzeżenia i oglądając zarejestrowane materiały, a pogodne niebo, jakże inne niż w Polsce, mrugało do nas gwiazdami – byliśmy przecież na 36 równoleżniku (j=36o42’,159 N, l=31o34’,865 N).

Przeciętni Turcy nie byli zbyt entuzjastycznie nastawieni do zjawiska, bo z jednej strony, komercyjne profity z przyjazdu turystów, a z drugiej przesądne przekonanie, że nic dobrego z tego nie wyniknie – w 1999 r. kilkanaście dni po zaćmieniu Turcję nawiedziło trzęsienie Ziemi, przynosząc ogromne szkody i straty w ludziach, a teraz znowu zaćmienie. Co ono przyniesie? Obserwując zjawisko całkowitego zaćmienia Słońca „na żywo”, można sobie wyobrazić, dlaczego tak łatwo można było dawniej manipulować ludźmi opierając się na ich najprostszych uczuciach, siły natury potrafią robić wrażenie, któremu każdy człowiek ulega, a gdy zwykłych śmiertelników zbierze się odpowiednio dużo, to ich nawet najmądrzejszy profesor w pojedynkę nie przekona. Dlatego choć to XXI w., trzeba zachować rezerwę. Przykładem był kierowca naszego autokaru, poważny, zamyślony, wiózł nas, bo mu płaciliśmy, ale zaćmieniem wcale nie był zainteresowany.

W następnych dniach zwiedziliśmy jeszcze Alanyię, Antalię i okolice, rozkoszując się słońcem, plażą, wspaniałą turecką kuchnią. Kilka dni później powróciliśmy do zimnej i mglistej Warszawy z ogromnym bagażem wrażeń, wspomnień, setkami zdjęć, z nowymi przyjaciółmi i z planami na przyszłość… a może by tak do Chin za 2 lata?

Aleksandra Gödel-Lannoy

Urania – Postępy Astronomii 4/2006, str. 172-173. Zaćmienie w Turcji

W życiu można robić różne rzeczy – oczywiście w granicach zdrowego rozsądku. Idąc na zajęcia, zbacza się z trasy, bo akurat jest sztorm na Bałtyku – więc dlaczego by nie uchwycić tego momentu i czmychnąć z Torunia, by to zobaczyć?! Ciekawą formą szaleństwa jest również ucieczka od codzienności polegająca na spakowaniu plecaka i podróży w góry. Spanie pod sudeckim gołym niebem, które kusi obfitością gwiazd, jest idealne dla wzbogacenia albumu astrofotograficznego. Jednak przychodzi w końcu taki dzień, gdy zmieniamy diametralnie, na chwilę, nasze jakże poukładane życie, by pognać w nieznane tylko w jednym celu. W celu, który czyni z nas wariatów, szaleńców, łowców i to nie byle jakich. Łowców wrażeń, łowców marzeń, łowców niepowtarzalnych zjawisk. Jednym słowem: łowców całkowitych zaćmień słońca. Właśnie takim dniem był 29 marca 2006 r. tego dnia w Brazylii, Ghanie, Togo, Benin, Nigerii, Nigrze, Czadzie, Libii, Egipcie, Turcji, poprzez Kaukaz i Kazachstan, można było podziwiać to spektakularne zjawisko. I choć najdłużej, bo aż 4 min i 7 s trwało ono na granicy Libii i Czadu, nas marzenia zaczarowały i przeniosły w orientalny, nie tak daleki, świat. Krainę meczetów, palm i ludzi lubujących się w targowaniu, czyli Turcję.

No właśnie, to Turcji, a dokładniej Alanii, zawdzięczamy nowe pudełeczko postawione na półce o nazwie: cudowne wspomnienia. Osiem dni w malowniczym miasteczku, które poza wysokimi temperaturami, słońcem, ofiarowało nam ciepłe Morze Śródziemne i góry. Tutaj miasto żyje cały czas, a zwłaszcza wieczorem, gdy zapalają się różnobarwne światła uliczne, zamieniając miejsce w nocną krainę.

Okolicę można podziwiać na wiele sposobów, w zależności gdzie się stanie. I tak na wschód, od skalnego cypla, zachwycaliśmy się rozległą zatoką. Na zachodzie znajduje się 3-kilometrowa Plaża Kleopatry. Z kolei na północy występują góry Taurus sięgające 2500 m. tam najlepiej można zaobserwować życie tradycyjnych Turków, wybierając się na przykład na jeep safari. To również tam przyroda jest nienaruszona przez człowieka, ofiarowując mu niepowtarzalny klimat oraz roślinność. Poza tym wszystkim miasto posiada bogatą historię, którą stworzyli zarówno Grecy, Rzymianie, Turcy Seldżuccy oraz piraci. I właśnie dzięki tym wszystkim atrakcjom żaden dzień, spędzony w tym malowniczym zakątku świata nie był stracony, gdyż można było oddawać się zarówno morskim jak i słonecznym kąpielom, zwiedzać jaskinie czy też wdrapywać się na potężną twierdzę, z której można było obserwować piękny zachód słońca oraz całe miasto. Wszystkie atrakcje kusiły, jednak my ulegliśmy im dopiero po 29 marca, gdyż przed zaćmieniem, które w całej wyprawie było najważniejsze, należało dobrze przygotować się do obserwacji. Po pierwsze znaleźć miejsce, w którym całkowita faza będzie trwała najdłużej, a jednocześnie będzie ono przepięknym zakątkiem. Wszystko to miało dostarczyć niesamowitych wrażeń w tym najważniejszym momencie, no i wzbogacić wartość zdjęć, które mają przypominać o tym cudownym wydarzeniu.

Idealnym punktem na obserwacje okazało się Side – miasteczko oddalone około 60 km od Alanii, posiadające przebogatą historię sięgającą kilkuset lat p. n. e. i zapoczątkowaną przez greckich kolonistów. Sama nazwa miasta jest pochodzenia anatolijskiego i wywodzi się od słowa oznaczającego granat. Gród ten również jest położony nad Morzem Śródziemnym i do dziś dnia oddycha starożytnością, przez co zdaje się być bardziej fascynującym miejscem niż Alania. Znajdujący się tu jeden z największych w Anatolii teatr na 15 tys. widzów nadal przyciąga uwagę, jednak już nie widza, lecz turysty. Poza tym liczne rzeźby, kolumny, świątynie sprawiają, iż można podziwiać piękno dawnych i odległych czasów, wyobrażając sobie ówczesnych ludzi i ich życie. Zresztą o urokliwości Side świadczy legenda głosząca, że właśnie to miejsce Marek Antoniusz i Kleopatra wybrali sobie na romantyczną schadzkę.

Nas, łowców, najbardziej zauroczyła świątynia Ateny i Apollina z II w. n. e. położona tuż nad brzegiem morza i to tam zdecydowaliśmy się oglądać zaćmienie. Jak się okazało na miejscu – nie my jedni. Choć zaćmienie zaczynało się o 12:50, to już o godzinie 9 zaczęli gromadzić się ludzie. W końcu każdy chciał znaleźć idealne miejsce na obserwacje i fotografowanie. Nam udało się stanąć tuż przed świątynią i to był dobry wybór. Już w okolicach godziny 11 cały plac był zajęty przez ludzi, aparaty, teleskopy oraz wozy transmisyjne z różnych stron świata (moje urocze towarzyszki udzielały wywiadu tureckiej telewizji). Niesamowitym doświadczeniem była możliwość obserwowania reakcji ludzi, ich niecierpliwość, czynionych przygotowań, radości, gdy w końcu nastąpiła całkowita faza zaćmienia. Również Turcy zadbali o to, aby to fenomenalne zjawisko było jak najbardziej spektakularnym widowiskiem. Ofiarowali nam występ orkiestry kameralnej, której dźwięki muzyki wprowadziły pewną magię i potęgowały istotę tamtego dnia. Poza tym odczuwaliśmy spadek temperatury powietrza. Od momentu rozpoczęcia zaćmienia, do osiągnięcia fazy całkowitej zmieniła się ona z 25,4oC na 20oC. tyle atrakcji w zaledwie kilka godzin!

Faza całkowita trwała 3 min i 46 s, co umożliwiło zrobienie zdjęć na różnych czasach oraz przy użyciu różnych obiektywów. Dzięki temu można było uchwycić zarówno piękną koronę słoneczną, jak i protuberancje, a używając obiektywu o mniejszej ogniskowej, Słońca w towarzystwie Wenus. Przy tym wszystkim odczuwało się niesamowitą, międzynarodową, rodzinną atmosferę. Oto w jednym zakątku świata zgromadzili się ludzie w jednym celu – aby patrzeć i podziwiać. Okrzyki radości, brawa, uśmiech na twarzy sprawiały, że każdy mógł czuć się bezpiecznie i błogo, a przy tym po raz kolejny uświadomiły, jak ogromną moc ma niebo – tym razem nie wieczorne, lecz dzienne.

Danka Bukowska, która z Alicją, Moniką i Bartkiem (wszyscy z Wydziału Fizyki Astronomii i Informatyki Stosowanej w Toruniu) również podziwiała, biła brawo i krzyczała z radości w Side.

Urania – Postępy Astronomii 5/2006, str. 218-219, Obserwacja całkowitego zaćmienia Słońca w Turcji 29 marca 2006 r, Tomasz Ściężor

Żegnając się z uczestnikami wyprawy na zaćmienie Słońca na Węgry w 1999 r., umawialiśmy na wyjazd do Turcji w siedem lat później. Czas ten minął szybciej, niż można się było spodziewać…

Dwa autokary, wiozące członków naszej ekipy, wyruszyły z Krakowa mroźnym, sobotnim rankiem 25 marca. Naszym celem była letniskowa miejscowość Side na Riwierze Tureckiej, znajdująca się dokładnie w środku pasa całkowitego zaćmienia, co dawało perspektywę spektaklu trwającego prawie cztery minuty. Łącznie w obu autokarach jechało po 39 osób, pochodzących z całej Polski – m.in. z Krakowa, Poznania czy Gdańska. Nasza grupa składała się z 47 panów i 31 pań, przy czym najmłodszy uczestnik wyprawy liczył sobie zaledwie sześć wiosen, natomiast najstarszy obserwator za kilka miesięcy miał skończyć 85 lat!

Już od kilku dni „z zapartym tchem” śledziłem zmieniającą się co kilka godzin prognozę pogody dla interesującego nas obszaru, na szczęście z dnia na dzień coraz lepszą. Wyglądało na to, że właśnie środa 29 marca będzie dniem o najlepszej pogodzie – niepokoił mnie jedynie klin niżowy, który biorąc początek od :polskich” niżów północnych, miał od północnego wschodu zbliżać się do miejsca naszej obserwacji. Północne niże nie dawały ponadto praktycznie żadnych szans na ładną pogodę w Stambule w poniedziałek 27 marca, a poczynając od czwartku 30 marca towarzyszyć nam miały deszcze, nawet ulewne. Cóż, wyglądało na to, że mamy duże szanse zobaczenia zaćmienia, natomiast nie najlepsze były perspektywy turystycznej części naszej wyprawy. Niepokoiły mnie też informacje o powodziach w Serbii, Bułgarii i północnej Turcji.

Na szczęście okazało się, że pogoda w ciągu całej wyprawy, a w szczególności podczas zaćmienia, była bez zarzutu. Po poniedziałkowym zwiedzaniu „po drodze” Stambułu, we wtorek 28 marca byliśmy na miejscu, w Side, miasteczku stanowiącym niezwykłe połączenie ruin starożytnej stolicy Pamfilii i współczesnego letniska.

Już rano w dniu zaćmienia widać było, że żadne chmury nie powinny nam przeszkodzić w jego obserwacji. Owszem, widoczne były nieliczne, rzadkie chmury pierzaste typu cirrus, jednak w miarę upływu czasu i wznoszenia się Słońca coraz wyżej nad horyzontem, chmury te znikały.

Główna grupa naszych obserwatorów wyruszyła, pod moim kierunkiem, na upatrzoną wcześniej skarpę nadmorską o godz. 11:00. Po drodze stwierdziliśmy, że główna ulica Side jest pełna ludzi zmierzających w kierunku cypla, przeważały tureckie wycieczki szkolne, które jednak kierowały się głównie do starożytnego amfiteatru, gdzie pokaz zaćmienia przygotowywała już od poprzedniego dnia ekipa NASA. Pomimo naszych obaw okazało się, że wydmy, ruiny i plaża „pomieściły” bez problemu wszystkich chętnych. W południe wszyscy byli już gotowi na swoich stanowiskach. Warto wspomnieć, że opodal naszej grupy jeden z amerykańskich miłośników astronomii miał skierowany na Słońce teleskop Coronado, co pozwoliło nam jeszcze przed zaćmieniem zapoznać się z rozmieszczeniem protuberancji na brzegu tarczy Słońca.

Zaćmienie częściowe rozpoczęło się planowo o 12:38 (podaję czas w urzędowym czasie tureckim, czyli letnim czasie wschodnioeuropejskim). Już przy fazie 0,5 dało się odczuć wyraźne ochłodzenie oraz osłabienie oświetlenia plaży poniżej. Ochłodzenie to „odczuła” także atmosfera, gdyż na niebie zaczęły się ponownie kondensować nieliczne, rzadkie chmury pierzaste – widać jednak było, że nie stanowią one żadnego zagrożenia dla obserwacji fazy całkowitej. Jak się później okazało, chmury te stanowiły niezwykłą oprawę zaćmionego Słońca w fazie całkowitej.

Od godz. 13:40 czekaliśmy już na widok nadciągającego cienia – nie zauważyliśmy go jednak, a zdarzenia, jak to zwykle w czasie całkowitego zaćmienia Słońca, zaczęły biec coraz szybciej. Morze i plaża szybko zmieniały barwę na popielatozielonkawą, temperatura spadała. Wąski sierp Słońca szybko zamienił się w bardzo jasny punkt, który powoli „przygasał” – widzieliśmy znany z poprzednich zaćmień tzw. „pierścień z diamentem”. Ustawiwszy aparat fotograficzny na Słońce, już po zdjęciu filtra słonecznego, wykonywałem „”na ślepo” zdjęcie po zdjęciu, w tym samym czasie obserwując je wizualnie. W porównaniu z zaćmieniem w 1999 r. zjawisko „pierścienia…” wydawało się trwać znacznie dłużej. Ostatecznie jednak „diament” zniknął i po obu stronach czarnej tarczy zasłaniającego Słońce Księżyca „wysunęły się palce” korony słonecznej. Była godzina 13:55. Warto nadmienić, że pomimo oczekiwania na nie, nie zauważyłem ani pereł Baily’ego tak wyraźnych siedem lat temu, ani chromosfery. Wyglądem samej korony, chociaż wiedziałem, że Słońce jest obecnie w pobliżu minimum swojej aktywności, byłem nieco zawiedziony. Zamiast jasnej, kołowo symetrycznej, z długimi, radialnymi pasami koronalnymi, jaką pamiętałem sprzed siedmiu lat, zobaczyłem strukturę o wyraźnej symetrii osiowej względem osi magnetycznej Słońca, świecącą z niewątpliwie mniejszą jasnością powierzchniową. Jedynie cienka warstwa korony, znajdująca się najbliżej tarczy Księżyca, była na tyle jasna, że niektórzy porównywali wygląd zaćmionego Słońca do zaćmienia obrączkowego. Niezapomniany był jednak widok przez lornetkę pasm koronalnych, których układ pozwalał niejako wprost zobaczyć strukturę dipolowego pola magnetycznego Słońca! Przy północnym brzegu tarczy były widoczne także dwie niewielkie protuberancje, znane nam wcześniej z obserwacji przez teleskop Coronado.

Temperatura w czasie trwania fazy całkowitej spadła o ok. 10oC. Na szczęście, liczba ani gęstość chmur pierzastych na niebie już się nie powiększała. Początkowo zaćmione Słońce widoczne było za jednym z pasm tych chmur (co jednak nie przeszkadzało w obserwacjach), jednak po ok. dwóch minutach pasmo to przesunęło się, co pozwoliło podziwiać zaćmienie na całkowicie bezchmurnym niebie. Niebo było wyraźnie ciemniejsze, niż w czasie zaćmienia w 1999 r., nie było jednak zupełnie czarne, można je porównać w zenicie do nieba w czasie trwania „zmierzchu żeglarskiego”. Oczywiście bez problemu widoczna była świecąca nad zachodnim horyzontem Wenus, a w połowie odległości między nią a Słońcem wszyscy dostrzegli znacznie jednak słabszego Merkurego. Wokół, nad horyzontem, widoczny był charakterystyczny „pas świtu”.

Niektórzy z obserwatorów, wykonujący zdjęcia zjawiska, „spanikowali”. W okolicy widać było ludzi „walczących” ze sprzętem, zamiast obserwować niepowtarzalne zjawisko. Także i mnie udzieliła się na moment panika, gdy po skończeniu filmu myślałem, że zepsuł mi się aparat! Gdy zorientowałem się, że nic się nie stało, zrezygnowałem z wymiany aparatu na drugi, rezerwowy, aby przez ostatnią minutę spokojnie podziwiać zaćmienie. Być może nastawienie, że tym razem faza trwa „aż” prawie cztery minuty, sprawiło, że jej koniec był dla mnie dużym zaskoczeniem. Południowa część „obrączki” korony stawała się coraz jaśniejsza, aby wkrótce zmienić się w „diament”. Podziwialiśmy drugi „pierścień z diamentem”. Po chwili z powrotem zrobiło się jasno – faza całkowita zaćmienia się skończyła. Po założeniu na rezerwowy aparat filtru słonecznego kontynuowałem dokumentację faz częściowych zaćmienia.

Temperatura otoczenia szybko wzrosła, „zaćmieniowe” chmury pierzaste równie szybko znikły bez śladu.

Większość obserwatorów, wymieniając swoje wrażenia z fazy całkowitej zaćmienia, pozostała nadal na swoich stanowiskach aż do końca fazy częściowej o godz. 15:13.

O godz. 16:30, spokojni po wypełnieniu głównego, naukowego programu naszej wyprawy, wyruszyliśmy w dalszą podróż, która obejmowała zwiedzanie w kolejnych dniach takich atrakcji turystycznych Turcji, jak wspomniane „wodospady” Pamukkale, ruiny Hierapolis, dom Matki Bożej w Meryemana, ruiny Efezu, Pergamonu i Troi.

Chociaż wydaje się to nieprawdopodobne, nasza wyprawa całkowicie udana zarówno pod względem obserwacyjnym, jak i turystycznym. Przez cały czas jej trwania nie mieliśmy żadnych większych problemów, także pogoda nas „rozpieszczała”, pozwalając zapomnieć o kończącej się właśnie w Polsce zimie. „Plonem” wyprawy jest kilka tysięcy zdjęć, zarówno samego zaćmienia, jak też oglądanych zabytków.

Zachęcani sukcesem wyprawy, jej uczestnicy „rozmarzyli się” co do analogicznych wyjazdów w przyszłości. Zaćmienie Słońca w syberyjskim Nowosybirsku w 2008 r. czy też w chińskim Wuhan w 2009 r.? A może dopiero 2026 r. w Hiszpanii i 2027 r. w Egipcie? Zobaczymy, czas pokaże…

Tomasz Ściężor