1991

Z Archiwum historyczne PTMA
Skocz do: nawigacji, wyszukiwania

Urania 1/1991, str. 23-27, Kronika PTMA - Jak oglądać niebo?

„...W polskich planetariach, oprócz seansów bardzo zróżnicowanych pod względem tematów i poziomu, urządza się wystawy astronomiczne i astronautyczne, organizuje się olimpiady i konkursy (...) i szkoli miłośników astronomii w zakresie amatorskiej budowy teleskopów. (...) Trzeba bowiem podkreślić, że nadrzędnym celem pracy każdego planetarium jest wzbudzanie zainteresowania astronomią, zainteresowania prawdziwym niebem. Poznawać je i podziwiać uczymy się korzystając z wygodnej atrapy, jaką jest planetarium. Na prawdziwym niebie stale jest coś nowego do oglądania, więc (...) najlepiej wybrać się do takiego planetarium, w którym można również oglądać niebo „na żywo”!...”
Powyższy fragment pochodzi z książki Przewodnik astronomiczny po Polsce, której autorami są astronomowie zawodowi z dwóch największych w kraju planetariów: Maria Pańków i Kazimierz Schilling. „Jak oglądać niebo?” — to także tytuł prowadzonego przez autora artykułu seansu w Planetarium w Warszawie; który często zaczynam właśnie tym mottem.
Jak oglądać (obserwować) niebo? — to również coraz większy problem, zwłaszcza dla początkujących Obserwatorów. Problem - bo coraz częściej miłośnicy muszą zadawać pytania: „co będzie można dziś obejrzeć?”, ale: „gdzie i czym można oglądać?” Jakie szanse ma dzisiaj miłośnik w Polsce? Najwięcej osób „ociera” się o astronomię podczas seansów w planetariach.
Pierwsze w Polsce zbudowano w Chorzowie w 1955 r. Przez kilkanaście lat było jedynym, do dziś jest największym (a przy okazji - organizatorem Olimpiady Astronomicznej — jedynej, której finaliści przez ponad 15 lat nie mieli żadnych przywilejów przy wstępie na wyższe uczelnie). Wielką szansą popularyzacji astronomii w Polsce mogła być 500 rocznica urodzin Mikołaja Kopernika. Planowano budowę wielu Ludowych Obserwatoriów Astronomicznych i Planetariów (do 2000 roku w ponad 20 miastach). Powstały takie placówki w Olsztynie (ale dopiero po kilku latach dobudowano „zapomniane” obserwatorium), Grudziądzu czy we Fromborku. Obecnie mamy czynnych 11 planetariów, ale w wielu z nich aparatura nadaje się raczej do muzeum (jak twierdzą niektórzy, dlatego w Warszawie planetarium od razu zbudowano w muzeum...).
Jak wynika ze statystyk, do wszystkich planetariów przychodziło rocznie do 500 tys. osób. Czy jesteśmy zatem krajem liczącym się, jeśli chodzi o astronomię amatorską? wystarczyłoby, aby tylko l% uczestników seansów w planetariach wstąpiło do PTMA, a nasze Towarzystwo liczyłoby dzisiaj prawie 100 tys. członków. Gdyby w planetariach zwracano większą uwagę nie na robienie z seansu „show”, a na zachęcanie do oglądania i obserwowania nieba samemu, a Oddziały PTMA nie były traktowane jak przysłowiowe „piąte koło u wozu”, to nie mielibyśmy tak paradoksalnej (i dramatycznej) sytuacji, kiedy dwa lata temu wśród Oddziałów PTMA zagrożonych rozwiązaniem były te, które znajdują się w miastach znanych właśnie z istnienia w nich planetariów.
Świadczy to tylko, jak wyjątkowo mało osób wstępuje do PTMA zachęconych seansami. Nie jest dobrze, kiedy liczbę członków PTMA będących uczestnikami seansów (w skali całego kraju) należy wyrażać w ... promilach.
W latach 1946—1950 w Polsce było ok. 24 min mieszkańców. W tym czasie liczba członków PTMA wzrosła do prawie 5000. W 1990 r. w Polsce jest prawie 38 min osób, w PTMA tylko połowa tej liczby sprzed 40 lat (dla porównania — Finlandia ma ok. 5 min mieszkańców i prawie dwa razy więcej amatorów astronomii niż Polska) i sądząc po ilości rezygnujących obecnie z przynależności do PTMA (lub skreślanych z powodu niepłacenia składek) już pod koniec 1991 r. liczba członków PTMA może spaść do 1000—1500.
W latach 50 i 60 naszego stulecia, kiedy w Polsce istniało tylko planetarium w Chorzowie, na częste pokazy nieba organizowane przez PTMA przychodziły tłumy zainteresowanych astronomią. Wystarczy przejrzeć Uranię z tamtych lat aby dowiedzieć się, że na pokaz całkowitego zaćmienia Księżyca w dniu 2. IV. 1950 w Krakowie przyszło ok. 2000 osób, a w Nowym Sączu — prawie 3000. Nawet w Warszawie, podczas zaćmienia Księżyca, tłumy wypełniły dziedziniec przed Obserwatorium Astronomicznym UW. W 1955 r. podpisano umowę w sprawie budowy w Warszawie dużego LOAiP, które planowano oddać do użytku w 1959 r. Warto dodać, że Obserwatorium miało posiadać do 10 teleskopów i lunet (z 65 cm teleskopem Zeissa włącznie)!
Od liczby LOAiP (i ich wyposażenia) zależy liczba pokazów nieba, możliwości wykonywania bardziej ambitnych obserwacji i ich poziom. W Czechosłowacji istnieje dzisiaj ok. 70 Ludowych Obserwatoriów, a w byłej NRD - ok. 150! (dane te pochodzą od miłośników i astronomów z tych krajów, przekazane na sympozjach astronomicznych takich jak ESOP). Ile zatem obserwatoriów powinno być dostępnych dla miłośników w Polsce, jeśli nasze możliwości powinny być porównywalne do naszych sąsiadów?
Obecnie w naszym kraju, liczącym tyle mieszkańców, co była NRD i Czechosłowacja łącznie, mówi się o ok. ... 10 obserwatoriach tego typu (nie liczę tu obserwatoriów zawodowych). Można by więc sądzić, że te działające są podczas pokazów wręcz oblężone (tak jak 30 lat temu).
Rzeczywistość jest inna.
5 lat temu atrakcją miała być kometa Halleya, dziś trudno mówić o powszechnym nią wówczas zainteresowaniu. Od dyrektora Planetarium w Chorzowie uzyskałem informację, że na wszystkich pokazach komety w tamtejszym Obserwatorium w ciągu kilku miesięcy było ok. 250 osób. W ciągu 5 lat na prawie wszystkich prowadzonych przeze mnie seansach w Planetarium zadawałem to samo pytanie: kto z państwa widział osobiście kometę Halleya? Nie sądziłem, że do chwili obecnej doliczę się jedynie 23 słuchaczy (w tym 6 - z Warszawy)! Nie oznacza to, że w Warszawie widziało kometę tak mało osób — świadczy natomiast o małym zainteresowaniu astronomią tych, którzy przychodzą do planetarium — a więc placówki astronomicznej. Co ciekawsze, z pozostałych 17 osób aż 7 oglądało kometę na pokazach w Obserwatorium w Niepołomicach. I właśnie to obserwatorium, obok podobnych w Łodzi i Fromborku, jest jednym z nielicznych wyróżniających się obecnie w akcjach obserwacyjnych.
A Warszawa? Do dziś stolica ojczyzny Kopernika nie ma Ludowego Obserwatorium (oczywiście wspomnianego wyżej planu budowy nigdy nie zrealizowano) i nie jest wykluczone, że jest jedną z największych w Europie nie posiadających takiej placówki.
Możliwość wykonywania przez miłośnika bardziej ambitnych obserwacji (i ich poziom) zależy głównie od:
- dostępu do odpowiedniego sprzętu (nie tylko obserwacyjnego, ale także elektronicznego i komputerowego),
- dostępu do niezbędnych publikacji (atlasów, katalogów, roczników, biuletynów, efemeryd itp.),
- możliwość szkolenia i konsultacji u astronomów zawodowych oraz korzystania z bardziej popularnych odczytów.
Jeżeli miłośnik nie może spełnić wszystkich warunków jednocześnie, to jego obserwacje raczej nie będą miały wartości naukowej, nie mówiąc o tym, że bez atlasów i efemeryd wykonanie cennych i zazwyczaj rzadkich obserwacji nie będzie możliwe.
Problemowi odpowiedniego wyposażenia obserwatora w sprzęt można by poświęcić kilka stron — ograniczę się do kilku zdań. W wielu krajach standardowym (powszechnie dostępnym) instrumentem stał się 8 calowy teleskop firmy Celestron ze sterowaniem przez mikrokomputer. Największe amatorskie teleskopy na świecie mają średnicę zwierciadła rzędu 100 cm. W naszym kraju takim standardem jest nadal... lornetka, a ostatnio także małe refraktory z obiektywami 64-68 mm. Teleskopy, zwłaszcza te większe o średnicach 250—350 mm, posiada mniej niż 5% członków PTMA (wśród nich są członkowie Sekcji Obserwacji Pozycji i Zakryć, Sekcji Obserwatorów Komet oraz korzystający z pomocy Sekcji Instrumentalnej PTMA).
Niezbędnymi pomocami obserwatora są np. atlasy, katalogi lub roczniki astronomiczne. Ale jak zakładać sekcje obserwacyjne, uczyć prowadzenia obserwacji czy znajdować na niebie nową kometę, jeśli obserwatorzy nie posiadają atlasów? Warto młodszym miłośników astronomii przypomnieć wręcz skandaliczną historię ze znanym Atlasem Nieba M. Mazura. W kilka lat po jego ukazaniu się w 1963 r. znikł z księgarń i dopiero po kilkunastu latach okazało się, że część nakładu przekazano na... makulaturę. Praktycznie aż do roku 1989 na rynku nie było atlasów (nie licząc znikomej liczby atlasów importowanych).
Trudno wyobrazić sobie normalną działalność SOPiZ lub SOK bez dostępu do efemeryd. Członkowie tych sekcji otrzymują takie informacje zarówno od astronomów w Polsce, jak i od podobnych sekcji w innych kraja ch (USA, Belgii lub RFN). I tu mogę dodać, że taka współpraca z astronomami zawodowymi jest w innych krajach (z liczącym się tam ruchem miłośników astronomii) czymś normalnym. Wystarczy przejrzeć Sky and Telescope aby zauważyć, że autorami raportów o rzadkich obserwacjach (takich jak np zakrycie x Gem przez Erosa w 1975 r.) są astronomowie zawodowi. Początkujący miłośnik-obserwator w Polsce może być jednak pozbawiany tych możliwości. W ostatnich latach dzięki rozpowszechnieniu mikrokomputerów wśród członków PTMA możliwe było napisanie własnych programów astronomicznych.
Członkami naszego Towarzystwa było wielu znanych astronomów zawodowych, którzy nie wstydzili się przynależności do PTMA. Wymienię tylko kilku - prof. M. Kamieński, prof. W. Zonn, prof. J. Mergentaler, dr J. Gadomski, prof. A. Wróblewski, doc. M. Bielicki. Właśnie dzięki nim powstały sekcje, których członkowie wykonywali wiele wartościowych obserwacji astronomicznych.
Dzisiaj rzadko miłośnicy astronomii mogą liczyć na fachową pomoc podczas wykonywania, a zwłaszcza opracowywania obserwacji. Taką pomocą służył członkom SOPiZ jej współzałożyciel, doc. M. Bielicki, podobną pomocą służą astronomowie toruńscy członkom Sekcji Obserwatorów Komet.
Astronomia była do niedawna jako przedmiot w ostatniej klasie liceum. Ale poziom jej nauczania był (i jest) czasami wręcz żenujący. Można się o tym przekonać, prowadząc szkolne seanse w planetarium. Oto dwa przykłady z Planetarium w Warszawie:
- kilkanaście lat temu, po zakończeniu seansu z astronomii sferycznej (dla IV klasy LO) do prowadzącego podeszła nauczycielka i stwierdziła: „Jaką macie wspaniałą aparaturę, że podczas pochmurnego dnia tak doskonale widzieliśmy gwiazdy!”
- w 1989 r. na wielu seansach dla szkół (a także na seansach zwykłych) zadawałem pytanie: „Jak nazywa się najjaśniejsza gwiazda, widoczna ziemi, po stronie południowej, nisko nad horyzontem?”
Niemal jedyną odpowiedzią była: „Gwiazda Polarna!”. Syriusza wymieniło mniej niż 10 osób w ciągu roku! Zaledwie kilku uczniów potrafiło na seansie odnaleźć Gwiazdę Polarną.
Komentarz chyba zbyteczny. Zdarza się czasami, że po seansie wykładowca „w obronie” swoich uczniów zwraca się do prowadzącego seans: „Wie Pan, jak to jest. Astronomii u nas uczy biolog... Nie może Pan wymagać od uczniów, aby wiedzieli coś o Syriuszu czy odróżnili równik od ekliptyki”.
Można więc mówić o kryzysie w popularyzacji astronomii, o spadku zainteresowania i spadku poziomu wiedzy. Z jednej strony mamy działające w PTMA sekcje obserwacyjne i prowadzone na wysokim poziomie obserwacje, z drugiej strony prawie 500 tys. osób rocznie, dla których planetarium jest kinem, rozrywką lub (jak w Warszawie) rezerwową poczekalnią dworcową, a nie placówką astronomiczną, która ma realizować określone zadania związane z popularyzacją astronomii i ułatwić wykonywanie samodzielnych obserwacji. Jeżeli do tego niektóre planetaria reklamują swoje seanse, że na nich „..można obejrzeć (podkreślenie R.F.) niebo w idealnych warunkach...”, to rzeczywiście dla wielu turystów seanse są po prostu... pokazami nieba.
Na marginesie - Planetarium w Warszawie jest jednym z najmniejszych w Polsce, ale prawdopodobnie jedynym, w którym przed seansem słuchacze zadają prowadzącemu pytanie, kiedy skończy mówić, a po seansie - zgłaszają pretensje, że zamiast puścić film, prowadzący mówił o astronomii (co za skandal!) i używał tak niezrozumiałych dla laika wyrazów, jak „gromada kulista M13”. Dla nich synonimem słowa „amator” jest „dyletant” lub „laik”. Tacy słuchacze wysoko oceniają te seanse, w których dominują: muzyka (najlepiej elektroniczna, z płyt kompaktowych) i efekty laserowe, a komentarz nie powinien zawierać konkretnych informacji astronomicznych. Jeżeli prelekcja wymaga od słuchacza znajomości nie tylko takich pojęć, jak „Wielki Wóz” i „Mały Wóz”, to traktowana jest dla „profesjonalistów”.
Ale między dyletanctwem a profesjonalizmem jest na świecie jeszcze ta astronomia amatorska, z którą mają do czynienia m. in. członkowie SOPiZ i SOK.
Nie będę tu omawiać wpływu innych zdarzeń na możliwości prowadzenia obserwacji (pogoda, „częstość” powtarzania się niektórych zjawisk, wpływ zanieczyszczeń itp.). Czasami nie można było wykonać obserwacji, bo... dozorca poszedł spać i obserwatorium jest zamknięte.
Nie jest także celem tego artykułu zniechęcenie do prowadzenia obserwacji tych, którzy mają ochotę samemu, „na własne oczy” zobaczyć galaktyki, mgławice czy odkryć nową kometę. Dzisiaj na świecie jest coraz więcej astronomów „fotelowych” (czytaj — siedzących przy monitorach komputerów) niż obserwatorów. Ale przygotowanie do obserwacji (nawet, jeśli się jest miłośnikiem astronomii) wymaga sporej pracy, cierpliwości, a przy budowie teleskopów — także czasu. Wielu początkujących obserwatorów traci cierpliwość i ochotę po kilku miesiącach.
Marzy o odkryciu komety, ale zapomina, że najczęściej trzeba spędzić 500—-1000 godzin na poszukiwaniach, aby los się uśmiechnął do obserwatora. Niektórzy mają ogromne szczęście — australijski miłośnik W. Bradfield w latach 1973—1988 odkrył 13 komet. W Polsce ostatnią kometę odkryto w 1937 roku... Tej cierpliwości i wytrwałości brakuje nie tylko wielu miłośnikom, ale przede wszystkim — uczestnikom seansów w planetariach.
Obyśmy nie doczekali czasów, w których polski miłośnik astronomii będzie znał Księżyc, planety i inne obiekty tylko z książek, PTMA będzie liczyło tylko kilka oddziałów, Walny Zjazd Delegatów będzie się odbywał w małym pokoju w biurze Zarządu Głównego PTMA, a setki tysięcy uczestników seansów w planetariach będą zachwycać się takim komentarzem:
"...Słoneczko zachodzi, ptaszki kładą się spać, zapada noc, a w dawnych czasach tacy ludzie, jak astronomowie, patrzyli na niebo z zachwytem...".
Roman Fangor

Urania 2/1991, str. 59-60, Obserwacje - Wyprawa na całkowite zaćmienie Słońca 22 lipca 1990 r.

Obserwacje całkowitego zaćmienia Słońca jest marzeniem każdego miłośnika astronomii. Dla amatora. z kraju średniej wielkości taka obserwacja przeważnie jest związana z koniecznością wyjazdu za granicę. Pas całkowitego zaćmienia Słońca w dniu 22 lipca 1990 r. przebiegał stosunkowo blisko Polski i dlatego też zaćmienie to wzbudziło duże zainteresowanie wśród obserwatorów. Niżej podpisany wraz z żoną miał szczęście znaleźć się w pasie całkowitości zaćmienia w niedzielny poranek 22 lipca. Dzięki prywatnym kontaktom z miłośnikiem astronomii panem Longinem Garkulem, Polakiem mieszkającym w Daugavpils na Łotwie, zostaliśmy włączeni w skład ekspedycji zaćmieniowej Łotewskiego Towarzystwa Astronomiczno-Geodezyjnego z Rygi do Biełomorska. Oprócz nas p. Garkul umożliwił wyjazd na zaćmienie państwu Krystynie i Kazimierzowi Kosz z Chorzowa. Kazimierz Kosz jest aktywnym członkiem Sekcji Obserwatorów Komet PTMA.
Ekspedycja Łotewskiego Towarzystwa Astronomiczno-Geodezyjnego liczyła 54 osoby, w tym grupę astronomów z obserwatorium w Berlinie. Dzięki znakomitej organizacji wyprawy kierowanej przez przewodniczącego Towarzystwa pana Matissa Dirikisa, bez kłopotów znaleźliśmy się 21 lipca 1990 r. w Biełomorsku, niecałe 200 km od kręgu polarnego. Do Biełomorska, który stał się na krótki czas miastem astronomicznym, przybyło około 2 tysiące obserwatorów. Oprócz Polaków i Niemców zaćmienie Słońca obserwowała też ekipa z Francji. Na równi z zaćmieniem interesująca była dla nas tamtejsza przyroda. W lipcu średnia temperatura na tamtym obszarze wynosi około plus 10—15°C, a Słońce niknie za horyzontem tylko na krótko. O żadnych obserwacjach nocnych nie może być więc mowy. Przyroda tamtych okolic szokuje odmiennością i surowością. Monotonna równina porośnięta lasem sosnowym, pełna bagien i zdradliwych moczarów nie do przebycia latem.
Według obliczeń faza całkowita zaćmienia miała nastąpić na wysokości około 7 stopni nad horyzontem, co zmusiło nas do założenia bazy na skale wchodzącej w Morze Białe, aby mieć maksymalnie płaski teren do obserwacji. Cały dzień poprzedzający zaćmienie upłynął nam na przygotowywaniu sprzętu oraz zwiedzaniu miasta i wyprawie nad kanał biełamorski. Ku naszej rozpaczy, po pięknym słonecznym dniu około godz. 20 UT szybko zaczęło rosnąć zachmurzenie. Kiedy po trzech godzinach snu udawaliśmy się na punkt obserwacyjny, całe niebo pokrywały chmury warstwowe. Czteroosobowa grupa polska, za główne zadanie postawiła sobie fotografowanie zjawiska, pomiar temperatury w czasie zaćmienia oraz obserwacje ptaków. Kazimierz Kosz podjął się fotografowania całego przebiegu zaćmienia, Renata Kietyłka miała fotografować fazę częściową, Krystyna Kosz notowała temperaturę i czasy wykonywania zdjęć, a niżej podpisany jako zadanie obrał sobie fotografowanie fazy całkowitej oraz pracę grupy. O godz. 23.45.UT zajęliśmy stanowisko obserwacyjne. Wiał mocny wiatr z NE, niebo pokryte było chmurami. O godz 00.25 UT pokazało się Słońce jako wielka czerwona kula, wzbudzając zrozumiałe poruszenie wśród licznych grup obserwatorów rozlokowanych w pobliżu. Niestety, po około 10 minutach Słońce weszło w chmury. I. kontakt o godz. 01.02 UT nastąpił przy prawie pełnym zachmurzeniu, jedynie wschodnia część nieba była gdzieniegdzie odsłonięta. O godz. 01.30 UT zauważyliśmy że otoczenie wyraźnie pociemniało pomimo jednakowego zachmurzenia. O godz. 01.40 UT zjawisko półmroku stało się jeszcze głębsze. Na kilka minut przed II kontaktem podjęliśmy decyzję aby spróbować uchwycić moment początku fazy całkowitej i jej końca licząc na nagły spadek i wzrost oświetlenia.
O godz. 01.53.37 UT dosłownie „uderzyła w nas” nagła ciemność. Otoczenie stało się szarostalowe. Wszystko pogrążyło się w głębokim półmroku.
Skaliste wybrzeże, otaczająca nas przyroda i blask ognisk palonych przez grupy obserwacyjne (komary!) sprawiły że poczuliśmy się nagle jak przeniesieni o tysiące lat wstecz. Nad zachodnim i południowym horyzontem pojawiła się czerwonawa zorza zaćmieniowa. Przyroda także została zaskoczona przez zaćmienie. Mewy dotychczas głośno krzyczące nad plażą zamilkły nagle, aby szybko zebrać się w stado i w zupełnej ciszy odlecieć w kierunku południowym. Po upływie 1,5 minuty, o godz. 01.55.17 UT całe otoczenie znowu powróciło do swoich naturalnych barw. Niełaskawe nam tego dnia Słońce ukazało się dopiero na kilka minut o godz. 02.24 UT w szczelinie między chmurami. Temperatura przez cały czas utrzymywała się na poziomie +12°C. Kiedy późnym popołudniem czekaliśmy na stacji na pociąg z Murmańska do Leningradu, nasza gwiazda dzienna znowu świeciła na czystym niebie. Czy wobec tego należy uznać naszą wyprawę za fiasko? Na pewno nie. Samo stwierdzenie faktu nocy w czasie dnia było niezwykłym przeżyciem.
Zostaliśmy oczarowani niezwykłą przyrodą północy, a w drodze powrotnej mieliśmy możliwość (znowu dzięki panu Matissowi Dirikisowi) spędzenia dwóch dni w obserwatorium w Pułkowie.
Myślę, że wrażeń jakie było nam dane przeżyć w zupełności wystarcza, aby napisać że wyprawa na całkowite zaćmienie Słońca 22 lipca 1990 roku była udana. Grzegorz Kietyłka