Stanisław R. Brzostkiewicz: Różnice pomiędzy wersjami

Z Archiwum historyczne PTMA
Skocz do: nawigacji, wyszukiwania
(Utworzono nową stronę "Jako świadkowi tej niezwykłej przyjaźni i zażyłości S.R. Brzostkiewi­cza z „Uranią” niech mi będzie wolno właśnie teraz ukazać mało znane i niewidoczne ...")
(Brak różnic)

Wersja z 14:03, 17 cze 2014

Jako świadkowi tej niezwykłej przyjaźni i zażyłości S.R. Brzostkiewi­cza z „Uranią” niech mi będzie wolno właśnie teraz ukazać mało znane i niewidoczne dla czytelnika jej wątki. Z Panem Stanisławem znaliśmy się właściwie tylko korespondencyjnie; osobiście zetknęliśmy się kilkakrotnie, po raz ostatni podczas Zjazdu Delegatów Polskiego Towarzystwa Miłośników Astronomii w Puławach w 1997 roku. Ale stosunkowo częsty kontakt listowy i oczywiście bardzo bliskie — z racji redagowania przeze mnie „Uranii” — obcowanie z twórczością Brzostkiewicza, wytworzyły więzi, z których zdałem sobie sprawę właściwie dopiero po przeczytaniu w jednym z listów Pana Stanisława z 1987 roku zobowiązujących słów: „Pana Doktora uważam za jednego z najbliższych mi ludzi”. To uzasadnia moje autorstwo tego wspomnienia i usprawiedliwia oparcie go na fragmentach listów zmarłego Przyjaciela.

S.R. Brzostkiewicz urodził się 4 stycznia 1930 roku (w którymś z listów w 1996 roku nie bez satysfakcji odnotował: „Urodziłem się akurat w tym czasie, gdy C.W. Tombaugh odkrywał Plutona”). Z wykształcenia był ekonomistą, a z zamiłowania astronomem. Jego droga do astronomii wydaje się typowa: jeszcze w latach chłopięcych zbudował lunetę, przez którą z zapałem poznawał niebo, m.in. prowadził systematyczne obserwacje plam słonecznych, by wreszcie (po przejściu w stosunkowo młodym wieku na rentę inwalidzką) poświęcić się bez reszty pisarstwu astronomicznemu.

W 1949 roku wstąpił do Polskiego Towarzystwa Miłośników Astronomii, z którym przez całe życie bardzo silnie był związany. W 1987 roku podkreślał, że „…nasze Towarzystwo traktuję niemal jak swoją rodzinę, bo przecież Towarzystwu i w ogóle astronomii bardzo dużo zawdzięczam”. PTMA wyróżniało go wszystkimi swoimi odznaczeniami, by wreszcie w 1997 roku nadać S.R. Brzostkiewiczowi bardzo rzadko przyznawaną godność Członka Honorowego. Najbardziej jednak cieszyło Go uznanie nie ze strony władz czy instytucji, ale kolegów — miłośników astronomii. Gdy w 1996 roku dr Jerzy Giergielewicz ze Szczecina zbudowany przez siebie teleskop nazwał imieniem S.R. Brzostkiewicza („jako maleńki gest — jak uzasadniał w "Uranii" nr 7-8/96 — uznania i wdzięczności za to wszystko, czym od wielu lat przez swoje publikacje, tak wytrwale wzbogaca nasze życie i życie naszego Towarzystwa”), Pan Stanisław z zażenowaniem komentował to w liście z 15 lipca 1996 roku: „O zamiarze dra Giergielewicza wiedziałem parę miesięcy temu, pisał mi o tym i pytał o zgodę. Nie wiedziałem jak postąpić, ale skłamałbym, gdybym twierdził, że te zamiary były mi obojętne. Sprawiło mi to dużą przyjemność, choć nie jestem pewny, czy faktycznie na to wyróżnienie zasłużyłem. Znam sporo członków naszego Towarzystwa, którzy z pewnością na coś takiego zasługują. Mam jednak nadzieję, że gest dra Giergielewicza nic w moim życiu nie zmieni, że nie uderzy mi woda sodowa do głowy”.

S.R. Brzostkiewicz zadebiutował na łamach „Uranii” krótką notatką w 1957 roku, ale jego pierwszy artykuł pt. „Polacy na Księżycu” ukazał się w numerze lipcowym w 1959 roku. Odtąd coraz częściej pojawiają się opracowania Brzostkiewicza i to nie tylko w „Uranii”, ale także w „Młodym Techniku”, „Problemach”, „Wiedzy i Życiu”, „Wszechświecie” i innych czasopismach. Droga od początkowych mozolnie i pieczołowicie wypracowywanych tekstów do późniejszych lekko i ze swadą tworzonych przekazów ciekawych treści budzi szacunek i imponuje, tym bardziej, że Autor był przecież samoukiem. Na drodze tej kryło się wiele niebezpieczeństw i trudności, ale Brzostkiewicz pokonywał je, nie poddając się pokusie pójścia na łatwiznę, gonienia za tanią sensacją, trywializowania problemów. Świadomy swych możliwości, do popularyzacji wybierał tylko takie zagadnienia, o których rzeczywiście miał coś do powiedzenia. Pisał bardzo starannie, dbając równie troskliwie o treść, jak i o formę. Z wielką pokorą i wdzięcznością przyjmował wszystkie uwagi dotyczące jakichś niezręczności czy potknięć i zawsze umiał je spożytkować w pracy nad doskonaleniem swych umiejętności, stale się rozwijając.

W 1972 roku w „Uranii” ukazał się poświęcony Kopernikowi cykl artykułów S.R. Brzostkiewicza, który w środowisku polskich miłośników astronomii poniekąd przygotowywał rocznicę 500-lecia urodzin wielkiego astronoma, uroczyście obchodzoną na całym świecie w następnym roku. Opracowania te stały się podstawą pierwszej książki Brzostkiewicza zatytułowanej „Mikołaj Kopernik i jego nauka”, wydanej w roku kopernikowskim 1973 przez wydawnictwo Nasza Księgarnia. Została ona bardzo dobrze przyjęta przez czytelników, osiągając nawet sukces międzynarodowy w postaci wyróżnienia na Biennale w Padwie w 1976 roku (VI Premio Europeo di Letteratura Giovanile „Provincia di Trento” 1976). Otworzyło to możliwości i zachęciło początkującego Autora do dalszego pisania. Blisko współpracując z Naszą Księgarnią, opracował uzupełnienia i przygotował do druku pośmiertne wydanie książki Jana Gadomskiego „Luna, Księżyc, Moon” (1970 r.) oraz drugie wydanie jego książki „Poczet wielkich astronomów” (1976 r.).

W 1976 roku Nasza Księgarnia wydała książkę Brzostkiewicza o Marsie pt. „Czerwona Planeta”. Była to jedyna publikacja książkowa w naszym kraju, która wyszła naprzeciw wzmożonym zainteresowaniom Marsem, wywołanym pamiętnym lądowaniem na jego powierzchni sond Viking i ich pełną sukcesów kilkuletnią misją. W latach osiemdziesiątych Nasza Księgarnia wydała aż pięć następnych książek Brzostkiewicza: „Przez ciernie do gwiazd — opowieść o Janie Keplerze” (1982 r.), „W kręgu astronomii” (1982 r.), „Komety — ciała tajemnicze” (1985 r.), „Obserwujemy nasze niebo” (1988 r.), „Wenus — siostra Ziemi” (1989 r.). Będąc u szczytu możliwości twórczych, Pan Stanisław potrafił jednak trzeźwo patrzeć na ten wspaniały dorobek i oceniać swoją kondycję. W liście z 14 lipca 1988 roku pisał: „Ostatnio jestem niespodziewanie nadzwyczaj aktywny, z czego jednak wcale nie wynika, aby z moim zdrowiem było tak dobrze. Ale na to jestem przygotowany, ćwierć wieku temu nie liczyłem, że uda mi się dożyć tylu lat (za półtora roku będę miał przecież 60 lat!). Jestem za to bardzo wdzięczny Opatrzności i usilnie proszę o dalsze lata! Przy żadnej dolegliwości nie wpadam w panikę, dotychczasowe życie mnie zahartowało ani przez moment nie rezygnuję ze… stu lat. A zresztą już w przyszłym roku obchodził będę kilka pięknych jubileuszów (40-lecie pożycia małżeńskiego, 40-lecie członkostwa PTMA, 30-lecie opublikowania pierwszego artykuliku na łamach „Uranii”). Przed laty nawet o tym nie mogłem marzyć!”

Warto w tym miejscu podkreślić, że książkowe sukcesy wydawnicze nie pociągnęły za sobą zaniedbania „Uranii”. S.R. Brzostkiewicz nadal pozostaje najbardziej płodnym i najchętniej czytanym jej autorem. A czym była ona w Jego życiu, świadczą następujące słowa z listu datowanego 27 stycznia 1985 roku: Ť…ja przecież „Uranii” tyle zawdzięczam. Publikacje na łamach naszego pisma zawsze sprawiają mi największą radość… Wiele satysfakcji dają oczywiście publikacje książkowe, lecz „Urania” to jednak zupełnie coś innego. Jest przede wszystkim jakimś sprawdzianem moich możliwości.

Niewielu czytelników książek i artykułów S.R. Brzostkiewicza zdawało sobie sprawę z tego, jak wiele wysiłku i samozaparcia kosztowały one Autora. Przezwyciężać musiał przede wszystkim słabości swego organizmu. Trudności w poruszaniu się znacznie ograniczały możliwości bezpośredniego kontaktu z ośrodkami astronomicznymi, a więc dostęp do źródeł i materiałów. Częste choroby nieraz powodowały okresy depresji czy załamania; np. w liście z 27 stycznia 1985 roku tak tłumaczył opóźnienie w nadesłaniu jakiejś recenzji: „Przede wszystkim muszę odzyskać dawną wiarę w siebie. Teraz nic mi się nie podoba, cokolwiek napiszę, wydaje mi się złe. Męczę się z tym już od dłuższego czasu. Swego czasu byłem bardziej chory, a mimo to mogłem pisać. No, ale wówczas człowiek był młodszy…” A do tego dochodziły jeszcze problemy peerelowskiej rzeczywistości: „Mam kłopoty z papierem do maszyny. Kupić nie można i muszę korzystać z uprzejmości znajomych, którzy po prostu kradną dla mnie papier z zakładów pracy.” — żalił się w liście z 18 lutego 1987 roku. Później też nie było łatwo; oto fragment listu z 8 października 1996 roku: „Proszę sobie wyobrazić, że przyczepił się do mnie półpasiec lewego oka i od kilku tygodni jestem całkowicie unieruchomiony. Nie mogę pisać, nie mogę czytać, nie mogę w ogóle nic robić… Żadna choroba jeszcze mi tak nie dokuczyła! Jestem bliski załamania. Nie dość, że cierpię, to jeszcze do tego znalazłem się w tarapatach finansowych. Dziś przecież nie wolno chorować, to kosztuje… Same lekarstwa pochłonęły już prawie połowę mojej renty.” Pisarstwo S.R. Brzostkiewicza i Jego działalność popularyzatorska przynosiły Mu wiele dowodów uznania. Oprócz wspomnianych już wyżej wymieńmy jeszcze: nagrodę Prezesa Rady Ministrów za twórczość dla dzieci i młodzieży uzyskaną w 1985 roku, o czym informowała prasa oraz szczególnego rodzaju wyróżnienie, o którym Pan Stanisław z radością donosił w liście z 21 grudnia 1987 roku: Ť…wczoraj miałem zaszczyt gościć u siebie w domu Biskupa Częstochowskiego, który dowiedział się o mojej skromnej działalności i przy okazji pobytu w naszej parafii odwiedził mnie. Sprawił mi tym wielką radość, Dostojnemu Gościowi wręczyłem jedną ze swych książek („W kręgu astronomii”) i parę numerów „Uranii”.ť Ale najwyżej — co często podkreślał — cenił sobie Medal im. Włodzimierza Zonna za upowszechnianie wiedzy o Wszechświecie, którym uhonorowało go Polskie Towarzystwo Astronomiczne w 1983 roku. S.R. Brzostkiewicz był pierwszym laureatem tej prestiżowej nagrody środowiska astronomicznego. Gdy dwa lata później drugim jej laureatem został prof. Jan Mergentaler, Pan Stanisław pisał (w liście z 14 października 1985 roku): „Cieszę się bardzo (…), że Nagroda im. W. Zonna dostała się nareszcie w godne ręce. Dopiero teraz ma przecież ona odpowiednią rangę i w związku z tym mam jeszcze większą satysfakcję, że jestem pierwszym jej laureatem. (…) Być może lepiej by się stało, gdyby pierwszym jej laureatem został prof. J. Mergentaler! Piszę to nie ze skromności, lecz z pozycji człowieka, który się nigdy nie spodziewał tak wysokiego wyróżnienia i który zdaje sobie sprawę, że prof. J. Mergentaler bezapelacyjnie na nie zasłużył. Ja zresztą Profesorowi dużo zawdzięczam, swego czasu swymi problemami zajmowałem Mu wiele czasu. Nigdy nie odmówił mi swojej pomocy.”

Ostatnie lata przyniosły znaczne pogorszenie się stanu zdrowia Pana Stanisława. „Ale nie poddaję się — pisał w liście z 16 maja 1995 roku — chciałbym jeszcze coś zrobić, doczekać, gdy moje wnuczki rozpoczną samodzielne życie, a także dowiedzieć się czegoś więcej o Marsie, od którego rozpocząłem swoje związki z astronomią. Nie wiem, co by ze mną było, gdyby nie to zainteresowanie?” Zafascynowany niedawnymi sukcesami w sondowaniu Marsa, S.R. Brzostkiewicz jeszcze raz powrócił do swych młodzieńczych pasji i — mimo wszystkich przeciwności — rozpoczął pracę nad nową książką. W liście datowanym 15 czerwca 1998 roku dzielił się swymi troskami: Książkę o Marsie piszę zresztą „dla siebie” i raczej „muzom”. Po prostu nie mam kontaktu z żadnym wydawnictwem, które zajmuje się wydawaniem literatury popularnonaukowej. (…) Ale chociaż mam bardzo mało sił i trudno powiedzieć, co będzie ze mną dalej, to ja przecież muszę czymś żyć… Lekarze zalecają mi bardzo oszczędny tryb życia, niepodejmowanie pracy wymagającej wysiłku fizycznego, (…) Mieszkam w przedwojennym, odziedziczonym po rodzicach domu (…) nikt tu nie chce mieszkać, ani syn, ani spadkobiercy po zmarłym w dość młodym wieku bracie. (…) Teraz wszystko spadło na barki żony, a przecież ona też ma już swoje lata (…) Pocieszamy się, że starsza wnuczka po ukończeniu studiów (pisze pracę magisterską z astrofizyki pod opieką p. dr Pańków) chce z nami zamieszkać. Dom wymaga jednak remontu (w czasach PRL był pod tzw. „gospodarką komunalną” i zamieszkujący go ludzie strasznie niszczyli), bo chociaż mamy gaz, to jednak piece są węglowe.

W jednym z ostatnich listów Pan Stanisław pisał: „Jestem poważnie chory. W tym roku byłem już trzy razy w szpitalu, dostałem ponad setkę różnych zastrzyków i co najmniej kilkanaście kroplówek. Najdramatyczniejszy dla mnie był drugi pobyt w szpitalu, który rozpoczął się parę dni po odesłaniu do Torunia artykułu o Tytanie (mam nadzieję, że zostanie wykorzystany, chociaż pisałem go już w chorobie). Niestety, któregoś dnia nad ranem, idąc do łazienki (…), zemdlałem pośrodku pokoju. Żona jakoś wciągnęła mnie na tapczan (…) i czekała, aż wszystko powróci do normy. To jednak nie następowało, wobec czego wezwała pogotowie. (…) Jak dotarliśmy do szpitala, co tam ze mną robiono, tego nie wiem. Odzyskałem świadomość dopiero na trzeci dzień, parę razy podobno spadałem z łóżka, pokaleczyłem się przy tym, a co najgorsze straciłem mowę. (…) Mówię nadal bardzo cicho, lecz nieco lepiej niż w szpitalu. Byłem więc przygotowany na najgorsze, wyspowiadałem się i czekałem spokojnie końca. Żal mi się zrobiło życia dopiero wtedy, gdy uprzytomniłem sobie, że wszyscy są dla mnie tak dobrzy. Znajomi, dalsza i bliższa rodzina żony, syn i synowa, a przede wszystkim wnuczki i małżonka. (…) Widząc tyle dobroci wokół siebie, zacząłem wierzyć, że muszę wszystko przetrzymać. Mam zaś wspaniałą żonę, która włożyła i nadal wkłada wiele wysiłku, by jakoś przetrwać najgorsze. (…) Trzeci pobyt w szpitalu nie był już tak dramatyczny, choć też traciłem przytomność. (…) Jestem już w domu i nawet zabrałem się do pisania artykułu dla ŤUraniiť. Zabrałem się też do wykończenia nowej książki o Marsie…”

Na list ten odpowiedziałem: „Ogromnie wzruszył mnie Pana list i zmartwiła ciężka choroba. Po kilkakrotnym przeczytaniu tego pięknego opisu Pańskich przeżyć i doświadczeń nieodparcie nasuwa mi się refleksja, że jest Pan bardzo szczęśliwym człowiekiem. Szczęśliwym dlatego, że potrafi Pan widzieć wokół siebie tak wiele dobra i to pomimo tak wielkiego cierpienia; że potrafi Pan tak pięknie o ludziach mówić i pisać; no i że tyle życzliwych osób Pana otacza. Ta pogoda ducha może bierze się stąd, że umie Pan widzieć tyle piękna na niebie, w przyrodzie? I umie Pan to piękno innym przekazywać. Obcując z pięknem, człowiek musi stawać się coraz lepszy, nieprawdaż?” Wierzę, że S.R. Brzostkiewicz, przyjaciel „Uranii” i krzewiciel wiedzy o niebie, po trudach pracowitego życia odpoczywa w blasku Prawdy, Dobra i Piękna.

Krzysztof Ziołkowski
(Źródło: „Urania — PA” nr 2/1999)