Tadeusz Augustyn Rakowiecki: Różnice pomiędzy wersjami

Z Archiwum historyczne PTMA
Skocz do: nawigacji, wyszukiwania
(Utworzono nową stronę "==''Tadeusz Augustyn Rakowiecki (1878-1965)''= Droga rozwoju większości uczonych prowadzi przez fachowe studia i kolejne stopnie oraz tytuły naukowe przy coraz wyraź...")
 
(Tadeusz Augustyn Rakowiecki (1878-1965))
 
(Nie pokazano 4 wersji utworzonych przez jednego użytkownika)
Linia 1: Linia 1:
==''Tadeusz Augustyn Rakowiecki (1878-1965)''=
+
=='''Tadeusz Augustyn Rakowiecki (1878-1965)'''==
 +
[[Plik:rakowiecki.png|300px|thumb|left|''Tadeusz Augustyn Rakowiecki'']]
 
Droga rozwoju większości uczonych prowadzi przez fachowe studia i kolejne stopnie oraz tytuły naukowe przy coraz wyraźniej zarysowującej się specjalizacji. Zdarzają się jednak życiorysy, w których zachodzą nietypowe zmiany specjalności lub nietypowe ich połączenia. Przedstawię tu właśnie taki życiorys.<br>
 
Droga rozwoju większości uczonych prowadzi przez fachowe studia i kolejne stopnie oraz tytuły naukowe przy coraz wyraźniej zarysowującej się specjalizacji. Zdarzają się jednak życiorysy, w których zachodzą nietypowe zmiany specjalności lub nietypowe ich połączenia. Przedstawię tu właśnie taki życiorys.<br>
  
Linia 13: Linia 14:
  
 
Tadeusz Rakowiecki nie żałował nigdy tej odmowy. Mógł leczyć ludzi i wraz z żoną prowadzić najrozmaitsze akcje społeczne w Hajnówce, z którą wiązał się coraz silniej, a po pracy mógł się i w Hajnówce nadal zajmować ukochaną astronomią. Wykonywał prace na poziomie samodzielnego pracownika nauki z tym, że równorzędni mu poziomem koledzy brali za to profesorskie pensje, a badania naukowe oraz pisanie prac było ich głównym zadaniem. On to samo wykonywał po godzinach pracy — które inni przeznaczali na odpoczynek i rozrywki — i robił to bezpłatnie. Niektóre tylko wydawnictwa naukowe płaciły skromne honoraria za publikowane przyczynki. Tak pracował do wybuchu drugiej wojny światowej, nie przestał też pracować pod okupacją Hajnówki przez Związek Radziecki i Trzecią Rzeszę. Szczęśliwie uniknął śmierci i wysiedlenia. (Ludzie opowiadali mi, że go chronili wdzięczni pacjenci, jacy się znaleźli zarówno wśród kolaborantów bolszewickich, jak i wśród folksdojczów). Tak pracował też po zakończeniu II Wojny Światowej, publikując prace napisane w czasie wojny, gdy ich druk był niemożliwy, i pisząc nowe.<br>
 
Tadeusz Rakowiecki nie żałował nigdy tej odmowy. Mógł leczyć ludzi i wraz z żoną prowadzić najrozmaitsze akcje społeczne w Hajnówce, z którą wiązał się coraz silniej, a po pracy mógł się i w Hajnówce nadal zajmować ukochaną astronomią. Wykonywał prace na poziomie samodzielnego pracownika nauki z tym, że równorzędni mu poziomem koledzy brali za to profesorskie pensje, a badania naukowe oraz pisanie prac było ich głównym zadaniem. On to samo wykonywał po godzinach pracy — które inni przeznaczali na odpoczynek i rozrywki — i robił to bezpłatnie. Niektóre tylko wydawnictwa naukowe płaciły skromne honoraria za publikowane przyczynki. Tak pracował do wybuchu drugiej wojny światowej, nie przestał też pracować pod okupacją Hajnówki przez Związek Radziecki i Trzecią Rzeszę. Szczęśliwie uniknął śmierci i wysiedlenia. (Ludzie opowiadali mi, że go chronili wdzięczni pacjenci, jacy się znaleźli zarówno wśród kolaborantów bolszewickich, jak i wśród folksdojczów). Tak pracował też po zakończeniu II Wojny Światowej, publikując prace napisane w czasie wojny, gdy ich druk był niemożliwy, i pisząc nowe.<br>
 +
 +
[[Plik:rak_2.png|300px|thumb|right|''Wrocław 1950. Tadeusz Rakowiecki w towarzystwie ówczesnej młodzieży astronomicznej. Od lewej: Konrad Rudnicki, Cecylia Łubieńska (dziś Iwaniszewska), Andrzej Lisicki, Krzysztof Serkowski, Przemysław Rybka, Tadeusz Rakowiecki'']]
  
 
O Rakowieckim słyszałem sporo, będąc studentem. A niedługo potem poznałem go osobiście we Wrocławiu na Zjeździe Polskiego Towarzystwa Astronomicznego w 1950 r. Otoczony bywał ówczesnymi filarami polskiej astronomii, takimi jak Banachiewicz, Dziewulski, Kępiński, Rybka, Stenz, Witkowski …, ale czasem otaczaliśmy go właśnie my — wówczas najmłodsi — i rozmawiał z nami ciekawie, chętnie i żywo, jakby był naszym rówieśnikiem. Nie sposób było go nie lubić. Profesor Banachiewicz zwykł był żartować, że wśród astronomów tylko Rakowiecki jest naprawdę doktorem; miał oczywiście na myśli potoczny zwrot „poszedłem do doktora”.<br>
 
O Rakowieckim słyszałem sporo, będąc studentem. A niedługo potem poznałem go osobiście we Wrocławiu na Zjeździe Polskiego Towarzystwa Astronomicznego w 1950 r. Otoczony bywał ówczesnymi filarami polskiej astronomii, takimi jak Banachiewicz, Dziewulski, Kępiński, Rybka, Stenz, Witkowski …, ale czasem otaczaliśmy go właśnie my — wówczas najmłodsi — i rozmawiał z nami ciekawie, chętnie i żywo, jakby był naszym rówieśnikiem. Nie sposób było go nie lubić. Profesor Banachiewicz zwykł był żartować, że wśród astronomów tylko Rakowiecki jest naprawdę doktorem; miał oczywiście na myśli potoczny zwrot „poszedłem do doktora”.<br>
  
 
Jednak czasy się zmieniały. Nauka ewoluowała coraz szybciej. Powstawały żywiołowo nowe teorie, nowe metody, nowe poglądy. A rachowanie z pomocą ręcznych arytmometrów zaczęło stopniowo odgrywać w astronomii coraz mniejszą rolę. Pojawiały się wymyślne maszyny elektryczne i coraz dostępniejsze stawały się komputery. Odwiedzając biblioteki naukowe tylko od czasu do czasu, Rakowiecki wypadał stopniowo z głównego nurtu swojej specjalności. Jego referaty wygłaszane na zjazdach Polskiego Towarzystwa Astronomicznego coraz bardziej odstawały od referatów ludzi związanych z uniwersytetami. Rozumiał to i stawał się jeszcze bardziej skromny, ale nie zgorzkniały, lecz przeciwnie — coraz bardziej serdeczny dla ludzi. Tylko rzadziej się teraz pojawiał na zjazdach i konferencjach, a dyskusjom raczej się przysłuchiwał niż brał w nich udział.<br>
 
Jednak czasy się zmieniały. Nauka ewoluowała coraz szybciej. Powstawały żywiołowo nowe teorie, nowe metody, nowe poglądy. A rachowanie z pomocą ręcznych arytmometrów zaczęło stopniowo odgrywać w astronomii coraz mniejszą rolę. Pojawiały się wymyślne maszyny elektryczne i coraz dostępniejsze stawały się komputery. Odwiedzając biblioteki naukowe tylko od czasu do czasu, Rakowiecki wypadał stopniowo z głównego nurtu swojej specjalności. Jego referaty wygłaszane na zjazdach Polskiego Towarzystwa Astronomicznego coraz bardziej odstawały od referatów ludzi związanych z uniwersytetami. Rozumiał to i stawał się jeszcze bardziej skromny, ale nie zgorzkniały, lecz przeciwnie — coraz bardziej serdeczny dla ludzi. Tylko rzadziej się teraz pojawiał na zjazdach i konferencjach, a dyskusjom raczej się przysłuchiwał niż brał w nich udział.<br>
 +
 +
[[Plik:rak_3.png|300px|thumb|right|''Otwarcie izby pamięci Tadeusza Rakowieckiego przy szpitalu w Hajnówce w roku 1998, mieszczącej dokumenty i pamiątki jego działalności lekarskiej, astronomicznej, polonistycznej i społecznej. Na pierwszym planie po prawej stronie przedstawiciele społeczności astronomicznej: stojący do siebie plecami prof. Grzegorz Sitarski (z brzegu) i prof. Konrad Rudnicki (bliżej środka)'']]
  
 
Odwiedzałem go czasem w Hajnówce. Ostatni raz na kilka miesięcy przed śmiercią w 87. roku jego życia. Z wizytami domowymi już nie jeździł. Przyjmował natomiast jeszcze stale pacjentów w domu. „Przychodzą do mnie, bo mniej liczę” — mówił. Potem się kładł do łóżka, bo był zmęczony. A pacjenci mi mówili, że przychodzą, bo doktor Rakowiecki to umie leczyć, a ci młodzi to… lepiej nie mówić. I byli zawiedzeni, kiedy pani Pelagia oznajmiała: „dziś już mąż nikogo więcej nie przyjmie”.<br>
 
Odwiedzałem go czasem w Hajnówce. Ostatni raz na kilka miesięcy przed śmiercią w 87. roku jego życia. Z wizytami domowymi już nie jeździł. Przyjmował natomiast jeszcze stale pacjentów w domu. „Przychodzą do mnie, bo mniej liczę” — mówił. Potem się kładł do łóżka, bo był zmęczony. A pacjenci mi mówili, że przychodzą, bo doktor Rakowiecki to umie leczyć, a ci młodzi to… lepiej nie mówić. I byli zawiedzeni, kiedy pani Pelagia oznajmiała: „dziś już mąż nikogo więcej nie przyjmie”.<br>

Aktualna wersja na dzień 08:07, 25 mar 2018

Tadeusz Augustyn Rakowiecki (1878-1965)

Tadeusz Augustyn Rakowiecki

Droga rozwoju większości uczonych prowadzi przez fachowe studia i kolejne stopnie oraz tytuły naukowe przy coraz wyraźniej zarysowującej się specjalizacji. Zdarzają się jednak życiorysy, w których zachodzą nietypowe zmiany specjalności lub nietypowe ich połączenia. Przedstawię tu właśnie taki życiorys.

Tadeusz Augustyn Rakowiecki urodzony 27 lipca 1878 r., wnuk jednego z wybitniejszych polskich społeczników przełomu XVIII i XIX w. Ignacego Benedykta Rakowieckiego, przejął po swoim dziadku zarówno zainteresowania naukowe, jak i pasję do działań dla ludu. Będąc jednym z dziewięciorga dzieci Jarosława i Pauliny z Szeligów Rakowieckich — średnio zamożnych, ale niebogatych ziemian w Grali-Dąbrowiźnie w powiecie siedleckim — wiedział, że będzie się musiał utrzymywać z własnej pracy. Dlatego po ukończeniu szkoły średniej w Warszawie, mimo iż od dzieciństwa nęciły go zarówno nauki ścisłe, jak i humanistyczne, wybrał się na studia medyczne na rosyjskim wówczas Uniwersytecie Warszawskim. Szukając szybkiego usamodzielnienia, po ukończeniu studiów w 1902 r. przyjął stanowisko lekarza wojskowego. To wojsko było rosyjskie, ale młody Rakowiecki uważał, że złożona przez niego oficerska przysięga wierności carowi nie stawi go nigdy w konflikt z polskim sumieniem, skoro jako lekarz będzie tylko leczył ludzi jako takich i ratował życie rannym. Służył kolejno w różnych okolicach imperium rosyjskiego — od Warszawy do Władywostoku. Zwolniwszy się ze służby po wojnie japońskiej, podjął pracę w szpitalu św. Ducha w Warszawie. Oprócz praktyki lekarskiej zajął się wtedy krytyką literacką, głównie twórczości Stefana Żeromskiego. Że opublikowane wówczas w różnych wydawnictwach jego prace były wartościowe, świadczy fakt, iż rozprawka o Popiołach doczekała się drugiego wydania w Tel Awiwie w czasie gorących miesięcy roku 1943.

Kilka lat przed wybuchem I Wojny Światowej Rakowiecki przypadkowo — jak sam o tym opowiadał — zauważył na wystawie księgarni Kosmografię innego lekarza — astronoma (od czasów Kopernika łączenie medycyny z astronomią jest częste — szczególnie w Polsce) Jana Walerego Jędrzejewicza. Kupił ją i nie tylko przeczytał, ale przestudiował. Wyzwoliło to w nim świadomie dotąd tłumioną pasję astronomiczną. Zaczął jako samouk studiować coraz bardziej trudne problemy astronomii klasycznej. Przeszedł szybko do stawiania i rozwiązywania nowych, własnych zagadnień. W niecałe trzy lata od pierwszych lektur astronomicznych, jako produkt uboczny systematycznego porządkowania zdobytych wiadomości powstał rękopis podręcznika akademickiego Drogi planet i komet. Wybuch wojny nie pozwolił jednak na jego publikację.

Kilka miesięcy przed wybuchem wojny ożenił się z wierną towarzyszką swego dalszego życia, nauczycielką i działaczką niepodległościową Pelagią z Górskich. Początek wojny zastaje młodych małżonków rozdzielonych. On zmobilizowany — znów jako lekarz wojskowy armii rosyjskiej — ona w Krakowie, gdzie towarzyszy powstającym Legionom. Józef Piłsudski powierza jej odręcznie napisany rozkaz utworzenia Polskiej Organizacji Wojskowej (słynnego później POW) na terenie zaboru rosyjskiego. Emisariuszka Pelagia przedostaje się przez front. Młodej i efektownej kobiecie pomagają w tym zarówno oficerowie austriaccy, jak i rosyjscy nie podejrzewający, co przewozi. Oddawszy w Warszawie rozkaz we właściwe ręce, jedzie odwiedzić męża w jego jednostce znajdującej się na szczęście niedaleko. Tu się zastanawiają, czy należy werbować do POW Polaków będących rosyjskimi oficerami i dochodzą wspólnie do wniosku, że tego robić nie wolno. Przysięga na wierność carowi jest przysięgą ważną. Kto ją złożył, winien jej dotrzymać. W tej decyzji przejawia się dewiza życiowa małżonków Rakowieckich: uczciwość na pierwszym miejscu. Niejednemu dzisiejszemu Polakowi może się to wydać dziwne, ale w pełni koresponduje z postawą księcia Józefa Poniatowskiego, który pozostał wierny Napoleonowi również w czasach, gdy losy Polski trzeba już było opierać o zupełnie inne podstawy polityczne. Pani Pelagia Rakowiecka działa więc dla POW w innych środowiskach. Jej małżonkowi natomiast los pozwala szybko się dostać do niewoli austriackiej, z której jako Polak zostaje zwolniony i może pracować w powiatowym szpitalu w Bychawie. Po zamordowaniu cara, czuje się wreszcie zwolniony z przysięgi i wtedy dopiero może wstąpić do Wojska Polskiego. Bierze jako lekarz udział w wojnie z bolszewikami, aby w roku 1922, po powrocie z odznaczeniami w stopniu majora rezerwy, wrócić do cywilnej praktyki lekarskiej i do astronomii. Rakowiecki jest w tym okresie jednym z nielicznych astronomów w Polsce. Osiada wprawdzie w Hajnówce jako lekarz, bierze jednak czynny udział w zawiązującym się Polskim Towarzystwie Astronomicznym i staje się współbudowniczym polskiej astronomii.

Astronomia w Polsce odradza się powoli. Wreszcie mogą się ukazać drukiem napisane przed wojną jego Drogi planet. Ta pierwsza astronomiczna publikacja naukowa Rakowieckiego pojawia się w 50. roku jego życia! I to nie byle jaka publikacja, bo podręcznik akademicki, z którego potem korzystało kilka pokoleń studentów astronomii, w tym piszący te słowa. W ślad za podręcznikiem sypią się oryginalne przyczynki naukowe. Publikuje je w Polsce i we Francji. Prace dotyczą mechaniki układu planetarnego, geodezji, służby czasu, zaćmień Słońca i Księżyca, dynamiki gwiazd wielokrotnych.

W 1930 r. zmarł Marcin Ernst, profesor astronomii Uniwersytetu Jana Kazimierza. Osadzeniem następcy na uniwersyteckiej katedrze astronomii we Lwowie zajmował się między innymi prof. Tadeusz Banachiewicz. Jednym z pięciu rozpatrywanych przez niego kandydatów na to stanowisko był Tadeusz Rakowiecki, który mając ówczesny doktorat medycyny oraz pokaźny dorobek z zakresu astronomii mógł się habilitować z tej ostatniej, co Banchiewicz zamierzał doprowadzić do skutku na Uniwersytecie Jagiellońskim. Rakowiecki był jednak człowiekiem niezmiernie skromnym. Miałby się stać — jak to było wówczas praktykowane — jedynym profesorem astronomii w uniwersytecie. Uważał, że do tego musiałby być równie wszechstronny jak jego poprzednik Ernst, który parał się zarówno astronomią sferyczną, mechaniką nieba, jak i astrofizyką. On zaś był tylko wąskim specjalistą w zakresie mechaniki nieba i paru innych działów astronomii klasycznej. Ponadto żal mu było opuścić swoich pacjentów w Hajnówce. Odmówił Banachiewiczowi. Jeszcze w latach 60., gdy o tym z nim rozmawiałem, wydawał się przekonany, że nie nadawałby się na profesora. Ale czasy profesorów znających się na wszystkim już mijały. Następcą Ernsta został równie wąski specjalista — tyle że nie mechanik niebieski, lecz fotometrysta — Eugeniusz Rybka.

Tadeusz Rakowiecki nie żałował nigdy tej odmowy. Mógł leczyć ludzi i wraz z żoną prowadzić najrozmaitsze akcje społeczne w Hajnówce, z którą wiązał się coraz silniej, a po pracy mógł się i w Hajnówce nadal zajmować ukochaną astronomią. Wykonywał prace na poziomie samodzielnego pracownika nauki z tym, że równorzędni mu poziomem koledzy brali za to profesorskie pensje, a badania naukowe oraz pisanie prac było ich głównym zadaniem. On to samo wykonywał po godzinach pracy — które inni przeznaczali na odpoczynek i rozrywki — i robił to bezpłatnie. Niektóre tylko wydawnictwa naukowe płaciły skromne honoraria za publikowane przyczynki. Tak pracował do wybuchu drugiej wojny światowej, nie przestał też pracować pod okupacją Hajnówki przez Związek Radziecki i Trzecią Rzeszę. Szczęśliwie uniknął śmierci i wysiedlenia. (Ludzie opowiadali mi, że go chronili wdzięczni pacjenci, jacy się znaleźli zarówno wśród kolaborantów bolszewickich, jak i wśród folksdojczów). Tak pracował też po zakończeniu II Wojny Światowej, publikując prace napisane w czasie wojny, gdy ich druk był niemożliwy, i pisząc nowe.

Wrocław 1950. Tadeusz Rakowiecki w towarzystwie ówczesnej młodzieży astronomicznej. Od lewej: Konrad Rudnicki, Cecylia Łubieńska (dziś Iwaniszewska), Andrzej Lisicki, Krzysztof Serkowski, Przemysław Rybka, Tadeusz Rakowiecki

O Rakowieckim słyszałem sporo, będąc studentem. A niedługo potem poznałem go osobiście we Wrocławiu na Zjeździe Polskiego Towarzystwa Astronomicznego w 1950 r. Otoczony bywał ówczesnymi filarami polskiej astronomii, takimi jak Banachiewicz, Dziewulski, Kępiński, Rybka, Stenz, Witkowski …, ale czasem otaczaliśmy go właśnie my — wówczas najmłodsi — i rozmawiał z nami ciekawie, chętnie i żywo, jakby był naszym rówieśnikiem. Nie sposób było go nie lubić. Profesor Banachiewicz zwykł był żartować, że wśród astronomów tylko Rakowiecki jest naprawdę doktorem; miał oczywiście na myśli potoczny zwrot „poszedłem do doktora”.

Jednak czasy się zmieniały. Nauka ewoluowała coraz szybciej. Powstawały żywiołowo nowe teorie, nowe metody, nowe poglądy. A rachowanie z pomocą ręcznych arytmometrów zaczęło stopniowo odgrywać w astronomii coraz mniejszą rolę. Pojawiały się wymyślne maszyny elektryczne i coraz dostępniejsze stawały się komputery. Odwiedzając biblioteki naukowe tylko od czasu do czasu, Rakowiecki wypadał stopniowo z głównego nurtu swojej specjalności. Jego referaty wygłaszane na zjazdach Polskiego Towarzystwa Astronomicznego coraz bardziej odstawały od referatów ludzi związanych z uniwersytetami. Rozumiał to i stawał się jeszcze bardziej skromny, ale nie zgorzkniały, lecz przeciwnie — coraz bardziej serdeczny dla ludzi. Tylko rzadziej się teraz pojawiał na zjazdach i konferencjach, a dyskusjom raczej się przysłuchiwał niż brał w nich udział.

Otwarcie izby pamięci Tadeusza Rakowieckiego przy szpitalu w Hajnówce w roku 1998, mieszczącej dokumenty i pamiątki jego działalności lekarskiej, astronomicznej, polonistycznej i społecznej. Na pierwszym planie po prawej stronie przedstawiciele społeczności astronomicznej: stojący do siebie plecami prof. Grzegorz Sitarski (z brzegu) i prof. Konrad Rudnicki (bliżej środka)

Odwiedzałem go czasem w Hajnówce. Ostatni raz na kilka miesięcy przed śmiercią w 87. roku jego życia. Z wizytami domowymi już nie jeździł. Przyjmował natomiast jeszcze stale pacjentów w domu. „Przychodzą do mnie, bo mniej liczę” — mówił. Potem się kładł do łóżka, bo był zmęczony. A pacjenci mi mówili, że przychodzą, bo doktor Rakowiecki to umie leczyć, a ci młodzi to… lepiej nie mówić. I byli zawiedzeni, kiedy pani Pelagia oznajmiała: „dziś już mąż nikogo więcej nie przyjmie”.

W roku 1964 kończył obliczanie orbity i efemerydy komety Sperra (1896 IV). Przewidywał jej możliwy powrót w roku 1966. Był wprawdzie pewien przebiegu swoich rachunków, ale nie uważał za pewne danych wejściowych. Prosił więc młodszych uniwersyteckich kolegów o sprawdzenie tej pracy. Okazało się, że rzeczywiście nie wykorzystał wszystkich istniejących obserwacji, bo do niektórych nie dotarł i stąd jego wynik był obarczony dużym błędem. Komety w 1966 r. nie należało oczekiwać. Ale zanim się to okazało, on już nie żył.

Odszedł przed ukończeniem 87 lat życia. W roku jego śmierci, 1965, Drogi planet i komet były stale najnowszym polskim podręcznikiem wyznaczania orbit ciał niebieskich. Następny, obejmujący aktualniejsze zdobycze nauki i metody rachunkowe, ale bynajmniej nie lepszy, podręcznik mechaniki nieba ukazał się w Polsce dopiero w kilka lat później. Oprócz Dróg planet i kilkudziesięciu innych publikacji zostawił po sobie trochę rękopisów w języku polskim i francuskim, w tym niewydaną monografię matematyczną dotyczącą elipsy.

Przemówienie przedstawiciela Polskiego Towarzystwa Astronomicznego wygłoszone na pogrzebie zostało przez hajnowian przyjęte ze zdziwieniem. Owszem, coś tam słyszeli, że zajmował się również gwiazdami, ale podobnie jak Kopernik, Rakowiecki znany był w swojej okolicy jako dobry lekarz i wybitny społecznik, założyciel pierwszej kasy chorych w Hajnówce. Jako astronoma cenili go uczeni z dalszych stron. Podobnie jak Kopernik, nie miał też bezpośrednich uczniów. Bezpośrednio — przez udział w zjazdach, jak i pośrednio, przez publikacje, zajmował jednak ważne miejsce w astronomii. Należał do tych, którzy budowali tę gałąź nauki w Polsce niepodległej po roku 1918 i jeśli się obecnie szczycimy światowymi osiągnięciami Bohdana Paczyńskiego, Andrzeja Udalskiego, Aleksandra Wolszczana i innych naszych współczesnych astronomów, to może warto sobie przypomnieć, że Tadeusz Augustyn Rakowiecki kładł wspólnie z Tadeuszem Banachiewiczem, Władysławem Dziewulskim, Marcinem Ernstem i Michałem Kamieńskim fundamenty pod te dzisiejsze osiągnięcia.

Konrad Rudnicki