2001: Różnice pomiędzy wersjami
(→Urania - Postępy Astronomii 6/2001. Zaćmienie Słońca w Zambii, Jerzy M. Kreiner) |
|||
(Nie pokazano 4 wersji utworzonych przez 3 użytkowników) | |||
Linia 1: | Linia 1: | ||
− | |||
== Urania - Postępy Astronomii 5/2001, str. 206-211, Dane nam było Słońca zaćmienie... w sercu czarnej Afryki. Andrzej Kus, Andrzej Woszczyk, == | == Urania - Postępy Astronomii 5/2001, str. 206-211, Dane nam było Słońca zaćmienie... w sercu czarnej Afryki. Andrzej Kus, Andrzej Woszczyk, == | ||
Linia 17: | Linia 16: | ||
A co my sami mamy robić w czasie tego niezwykłego zjawiska? Ustaliliśmy, że powinniśmy przede wszystkim je przeżywać, obserwując zmiany w wyglądzie i „atmosferze" otoczenia oraz dokumentując samo zjawisko, fotografując je. W tym celu zaopatrzyliśmy się w odpowiednie obiektywy, filtry, aparaty fotograficzne, filmy i statywy. Ciężkie to wszystko było! A do tego ciężaru dodać jeszcze trzeba całą dokumentację do wykładów! Oj, trzeba mieć niezłą tężyznę fizyczną, aby uprawiać naukę! | A co my sami mamy robić w czasie tego niezwykłego zjawiska? Ustaliliśmy, że powinniśmy przede wszystkim je przeżywać, obserwując zmiany w wyglądzie i „atmosferze" otoczenia oraz dokumentując samo zjawisko, fotografując je. W tym celu zaopatrzyliśmy się w odpowiednie obiektywy, filtry, aparaty fotograficzne, filmy i statywy. Ciężkie to wszystko było! A do tego ciężaru dodać jeszcze trzeba całą dokumentację do wykładów! Oj, trzeba mieć niezłą tężyznę fizyczną, aby uprawiać naukę! | ||
− | |||
Z Torunia wyjechaliśmy samochodem o trzeciej rano, aby być w Warszawie przed szóstą. Z Warszawy lecieliśmy Sabeną do Brukseli, by ze stolicy Unii Europejskiej kontynuować lot do Luandy. W Brukseli spotkaliśmy się z panem Henrykiem Martenką, który cały czas był naszym towarzyszem podróży i przewodnikiem po Angoli — on sam leciał tam już jedenasty raz i dobrymi jego znajomymi byli różni angolscy ministrowie i gubernatorzy. Trasa wiodła nad Paryżem, nad okolicami Montpellier, Majorką, Algierią... Z wysokości jedenastu i pół tysiąca metrów rozpoznawaliśmy wybrzeże Afryki, Saharę z jej piaskami i górami. Później, gdzieś nad Nigerią i Kamerunem, wpadliśmy w tropikalną burzę, której czarne chmury kłębiły się nawet powyżej naszego samolotu. Nad Gabonem lecieliśmy w pobliżu wybrzeża Zatoki Gwinejskiej i Oceanu Atlantyckiego. Zapadał zmrok. Bardzo szybko zrobiło się ciemno. Na niebie widzieliśmy gwiazdy i staraliśmy się rozpoznać gwiazdozbiory południowego nieba, a w dole świeciły światła licznych platform wydobywczych ropy naftowej. Nie spodziewaliśmy się, że jest ich tak dużo. Ta sceneria towarzyszyła nam aż do lądowania w Luandzie. Na naszych zegarkach była już godzina 20.30, ale w miejscowym czasie było to o godzinę wcześniej — taki sam czas, jak w Europie mają Brytyjczycy. Ale tu jesteśmy w środku zimy. Zimy tropikalnej. Na płycie lotniska temperatura była ok. 30 stopni Celsjusza. | Z Torunia wyjechaliśmy samochodem o trzeciej rano, aby być w Warszawie przed szóstą. Z Warszawy lecieliśmy Sabeną do Brukseli, by ze stolicy Unii Europejskiej kontynuować lot do Luandy. W Brukseli spotkaliśmy się z panem Henrykiem Martenką, który cały czas był naszym towarzyszem podróży i przewodnikiem po Angoli — on sam leciał tam już jedenasty raz i dobrymi jego znajomymi byli różni angolscy ministrowie i gubernatorzy. Trasa wiodła nad Paryżem, nad okolicami Montpellier, Majorką, Algierią... Z wysokości jedenastu i pół tysiąca metrów rozpoznawaliśmy wybrzeże Afryki, Saharę z jej piaskami i górami. Później, gdzieś nad Nigerią i Kamerunem, wpadliśmy w tropikalną burzę, której czarne chmury kłębiły się nawet powyżej naszego samolotu. Nad Gabonem lecieliśmy w pobliżu wybrzeża Zatoki Gwinejskiej i Oceanu Atlantyckiego. Zapadał zmrok. Bardzo szybko zrobiło się ciemno. Na niebie widzieliśmy gwiazdy i staraliśmy się rozpoznać gwiazdozbiory południowego nieba, a w dole świeciły światła licznych platform wydobywczych ropy naftowej. Nie spodziewaliśmy się, że jest ich tak dużo. Ta sceneria towarzyszyła nam aż do lądowania w Luandzie. Na naszych zegarkach była już godzina 20.30, ale w miejscowym czasie było to o godzinę wcześniej — taki sam czas, jak w Europie mają Brytyjczycy. Ale tu jesteśmy w środku zimy. Zimy tropikalnej. Na płycie lotniska temperatura była ok. 30 stopni Celsjusza. | ||
Linia 59: | Linia 57: | ||
W Luandzie znowu bylibyśmy w bardzo trudnej sytuacji, gdyby nie pomoc i opieka polskiej ambasady i osobiście ambasadora Andrzeja Braitera i jego małżonki. Dziękujemy im bardzo serdecznie i obiecujemy życzliwie o nich myśleć, zwłaszcza teraz w sierpniu, gdy spadają z nieba „gwiazdy" i spełniają ludzkie życzenia. | W Luandzie znowu bylibyśmy w bardzo trudnej sytuacji, gdyby nie pomoc i opieka polskiej ambasady i osobiście ambasadora Andrzeja Braitera i jego małżonki. Dziękujemy im bardzo serdecznie i obiecujemy życzliwie o nich myśleć, zwłaszcza teraz w sierpniu, gdy spadają z nieba „gwiazdy" i spełniają ludzkie życzenia. | ||
− | + | <br> | |
Andrzej Kus <br> | Andrzej Kus <br> | ||
Andrzej Woszczyk | Andrzej Woszczyk | ||
− | == Urania - Postępy Astronomii 6/2001. | + | == Urania - Postępy Astronomii 6/2001, str. 259-260, Całkowite Zaćmienie Słońca, Madagaskar 2001, Marcin Sieńko == |
8 czerwca 2001 roku wyruszyłem jako fotograf „łowca zaćmień" po raz trzeci na wyprawę fotograficzną na zaćmienie Słońca. Moje doświadczenie i wiedza zdobyte wcześniej okazały się konieczne w realizacji tak dalekiej i pełnej wyzwań podróży. | 8 czerwca 2001 roku wyruszyłem jako fotograf „łowca zaćmień" po raz trzeci na wyprawę fotograficzną na zaćmienie Słońca. Moje doświadczenie i wiedza zdobyte wcześniej okazały się konieczne w realizacji tak dalekiej i pełnej wyzwań podróży. | ||
Linia 92: | Linia 90: | ||
Najpiękniejszym i najbardziej fascynującym widokiem był dla mnie zachód zaćmionego jeszcze Słońca za horyzont (fot. na kolorowej wkładce). Długo pozostanie mi w pamięci i będzie zachętą do mojej kolejnej wyprawy do Afryki na całkowite zaćmienie Słońca 4 grudnia 2002 roku. | Najpiękniejszym i najbardziej fascynującym widokiem był dla mnie zachód zaćmionego jeszcze Słońca za horyzont (fot. na kolorowej wkładce). Długo pozostanie mi w pamięci i będzie zachętą do mojej kolejnej wyprawy do Afryki na całkowite zaćmienie Słońca 4 grudnia 2002 roku. | ||
− | + | <br> Marcin Sienko | |
== Urania - Postępy Astronomii 6/2001, str. 255-258, Zaćmienie Słońca w Zambii, Jerzy M. Kreiner == | == Urania - Postępy Astronomii 6/2001, str. 255-258, Zaćmienie Słońca w Zambii, Jerzy M. Kreiner == | ||
Linia 143: | Linia 141: | ||
Następnego dnia po zaćmieniu, w piątek 22 czerwca pogoda nadal była bezchmurna, toteż gdy wieczorem spojrzeliśmy na niebo, zauważyliśmy kilka stopni nad zachodnią częścią horyzontu niezwykle cienki sierp Księżyca, skierowany wypukłością niemal idealnie w dół. Wiek młodego Księżyca wynosił zaledwie 27 godzin, tyle bowiem czasu upłynęło od momentu zaćmienia Słońca, kiedy nasz naturalny satelita był dokładnie w nowiu. Pełni wrażeń rozważaliśmy szanse wybrania się na kolejne całkowite zaćmienie Słońca. Może ponownie do Afryki Południowej w dniu 4 grudnia 2002 roku, a może, co jest bardziej prawdopodobne, dopiero do Turcji 29 marca 2006? | Następnego dnia po zaćmieniu, w piątek 22 czerwca pogoda nadal była bezchmurna, toteż gdy wieczorem spojrzeliśmy na niebo, zauważyliśmy kilka stopni nad zachodnią częścią horyzontu niezwykle cienki sierp Księżyca, skierowany wypukłością niemal idealnie w dół. Wiek młodego Księżyca wynosił zaledwie 27 godzin, tyle bowiem czasu upłynęło od momentu zaćmienia Słońca, kiedy nasz naturalny satelita był dokładnie w nowiu. Pełni wrażeń rozważaliśmy szanse wybrania się na kolejne całkowite zaćmienie Słońca. Może ponownie do Afryki Południowej w dniu 4 grudnia 2002 roku, a może, co jest bardziej prawdopodobne, dopiero do Turcji 29 marca 2006? | ||
− | + | <br> Jerzy M. Kreiner |
Aktualna wersja na dzień 09:34, 21 cze 2016
Urania - Postępy Astronomii 5/2001, str. 206-211, Dane nam było Słońca zaćmienie... w sercu czarnej Afryki. Andrzej Kus, Andrzej Woszczyk,
21 czerwca 2001 roku. w dniu przesilenia letniego, miało być pierwsze w tym Tysiącleciu całkowite zaćmienie Słońca. Jego „lądowa" część przebiegać miała przez Angolę, Zambię, Zimbabwe, Mozambik aż po Madagaskar. Wielu polskich pasjonatów zaćmień już od 2 lat, od „europejskiego" zaćmienia w 1999 roku, przygotowywało się do nowej ekspedycji i spotkania z tym przepięknym zjawiskiem, jego magicznym przebiegiem i nastrojem. Przygotowywać się też postanowił rząd Angoli. Zdecydował wykorzystać tę okazję do szerokiej akcji edukacyjnej i chyba złagodzenia nastrojów w kraju trawionym od ćwierć wieku wojną domową
W lutym br. przybyła do Polski mała delegacja rządu Republiki Angoli z wiceministrem Nauki i Technologii, profesorem Pedro Sebastiao Teta na czele. Profesor Pedro Teta kierował w Luandzie „Międzyresortowym Komitetem Zaćmienie Słońca 2001". On sam edukację wyższą zdobywał w Rumunii, ale jego brat, profesor Janusz Teta, obecnie dziekan wydziału technologicznego Uniwersytetu Agostinho Neto w Luandzie, kształcił się na Politechnice Wrocławskiej, gdzie zdobył i magisterium, i doktorat. Na to, że w sprawach akcji edukacyjnej związanej z zaćmieniem, należy udać się po radę i pomoc do Uniwersytetu w Toruniu, gdzie jest słynne polskie Obserwatorium Astronomiczne, uwagę obu panom zwrócił polski przedsiębiorca z Bydgoszczy, pan Henryk Martenka. Minister Pedro Teta, po przyjeździe do Polski, spotkał się z władzami samorządowymi i gospodarczymi Pomorza i Kujaw, poprosił też o spotkanie z Rektorem Uniwersytetu Mikołaja Kopernika. Oczywiście Rektor przywiózł go do Piwnic, gdzie przez kilka godzin rozmawialiśmy nie tylko o ciałach niebieskich i zaćmieniu, ale również o szeroko rozumianej problematyce edukacji społeczeństw na różnych etapach rozwoju. Konkluzją tych rozmów było zaproszenie dwóch astronomów toruńskich do Angoli w celu wygłoszenia wykładów na specjalnym "zaćmieniowym" sympozjum organizowanym dla tamtejszych elit naukowych i intelektualnych przez wspomniany wyżej Komitet.
Zastanawialiśmy się później w gronie paru osób. co można by zaproponować kolegom angolskim — jakie wykłady, jakie eksperymenty na okres zaćmienia, jakie ewentualne formy bardziej długofalowej współpracy. Nasze rozważania ciągle pełne były wątpliwości — czy to warto, czy nasze wysiłki przyniosą jakieś rezultaty, czy nie będzie to zmarnowany wysiłek i... stracone pieniądze na kosztowną przecież podróż. Wątpliwości potęgował brak wystarczającej komunikacji z organizatorami
Sympozjum, wiedza o katastrofalnym stanie gospodarki tego kraju, o szerzących się chorobach zakaźnych, o nie zakończonej wojnie domowej itp. Wspierała nas na duchu Polska Ambasada w Luandzie. I jej zdanie było chyba najważniejsze w nabraniu przez nas, choć ciągle chwiejnego, przekonania, że jednak powinniśmy tam pojechać. Sympozjum planowane początkowo na koniec kwietnia zostało przesunięte na 18-19 czerwca br., czyli bezpośrednio przed zaćmieniem, co zwiększało jego atrakcyjność również i dla nas. Dowiedzieliśmy się o planowanym w nim udziale astronomów francuskich, austriackich, portugalskich, czeskich, słowackich i innych. Anonsował swój przyjazd kosmonauta rumuński generał Dimitru D. Prunario i przewodniczący Komitetu Pokojowego Wykorzystania Przestrzeni Kosmicznej Rumuńskiej Akademii Naukprof. MariusIoan Piso. Wiedzieliśmy też o udziale badaczy kultury ludów afrykańskich i ich wierzeń kosmologicznych.
O czym więc mówić na Czarnym Lądzie z okazji pierwszego od przeszło 70 lat całkowitego zaćmienia Słońca? O mechanizmie powstawania tego zjawiska? O Słońcu i jego naturze? O Układzie Planetarnym czy o otaczających nas gwiazdach i galaktykach? Na pewno chcieliśmy zaprezentować tam nasz ośrodek, Uniwersytet, miasto, no i Kopernika! Radioastronomia widzi (słyszy) inny świat niż astronomia promieniowania widzialnego, bo inne są procesy fizyczne, które dominują w tych dwóch zakresach widmowych i inne techniki odbioru tych tak różnych pasm długości fal. Może więc przedstawić tam główny zarys problematyki badań radiowych Wszechświata i zaćmienie Słońca na falach radiowych? A może przygotować i przeprowadzić eksperyment radiowy w czasie zaćmienia, które wcale nie będzie zaćmieniem całkowitym w tym zakresie długości fal?
Dopiero koniec maja, po wymianie listów z Ambasadorem Polski w Luandzie panem Andrzejem Braiterem i nakłaniających nas do wyjazdu zdaniach pana Henryka Martenki, polskiego przedsiębiorcy z Bydgoszczy, utrzymującego stosunki handlowe z Angolą, przyniósł przełom w naszych rozważaniach. Postanowiliśmy jechać. Zaczął się wyścig z czasem: rezerwacja lotów i bilety, szczepienia, przygotowanie alternatywnych wykładów, materiałów i sprzętu do obserwacji tego zjawiska itd. Uniwersytet pożyczył „dewizy" na zakup naszych biletów, a panie z Działu Współpracy z Zagranicą znalazły stosowne połączenia i dokonały ich zakupu. My potulnie poddaliśmy się koniecznym szczepieniom: przeciw żółtej febrze, żółtaczce, dyfterytowi i tężcowi oraz przeprowadziliśmy konsultacje z Instytutem Chorób Tropikalnych w Gdyni, który zaopatrzył nas w odpowiednie rady i leki.
A co my sami mamy robić w czasie tego niezwykłego zjawiska? Ustaliliśmy, że powinniśmy przede wszystkim je przeżywać, obserwując zmiany w wyglądzie i „atmosferze" otoczenia oraz dokumentując samo zjawisko, fotografując je. W tym celu zaopatrzyliśmy się w odpowiednie obiektywy, filtry, aparaty fotograficzne, filmy i statywy. Ciężkie to wszystko było! A do tego ciężaru dodać jeszcze trzeba całą dokumentację do wykładów! Oj, trzeba mieć niezłą tężyznę fizyczną, aby uprawiać naukę!
Z Torunia wyjechaliśmy samochodem o trzeciej rano, aby być w Warszawie przed szóstą. Z Warszawy lecieliśmy Sabeną do Brukseli, by ze stolicy Unii Europejskiej kontynuować lot do Luandy. W Brukseli spotkaliśmy się z panem Henrykiem Martenką, który cały czas był naszym towarzyszem podróży i przewodnikiem po Angoli — on sam leciał tam już jedenasty raz i dobrymi jego znajomymi byli różni angolscy ministrowie i gubernatorzy. Trasa wiodła nad Paryżem, nad okolicami Montpellier, Majorką, Algierią... Z wysokości jedenastu i pół tysiąca metrów rozpoznawaliśmy wybrzeże Afryki, Saharę z jej piaskami i górami. Później, gdzieś nad Nigerią i Kamerunem, wpadliśmy w tropikalną burzę, której czarne chmury kłębiły się nawet powyżej naszego samolotu. Nad Gabonem lecieliśmy w pobliżu wybrzeża Zatoki Gwinejskiej i Oceanu Atlantyckiego. Zapadał zmrok. Bardzo szybko zrobiło się ciemno. Na niebie widzieliśmy gwiazdy i staraliśmy się rozpoznać gwiazdozbiory południowego nieba, a w dole świeciły światła licznych platform wydobywczych ropy naftowej. Nie spodziewaliśmy się, że jest ich tak dużo. Ta sceneria towarzyszyła nam aż do lądowania w Luandzie. Na naszych zegarkach była już godzina 20.30, ale w miejscowym czasie było to o godzinę wcześniej — taki sam czas, jak w Europie mają Brytyjczycy. Ale tu jesteśmy w środku zimy. Zimy tropikalnej. Na płycie lotniska temperatura była ok. 30 stopni Celsjusza.
Na lotnisku czekał na nas Ambasador RP Pan Andrzej Braiter w towarzystwie przedstawicieli agencji turystycznej „Golden Africa", która organizowała pobyt w Angoli gości „zaćmieniowych", i . . . w towarzystwie ochrony. Po zainstalowaniu się w pobliskim 3-gwiazdkowym hotelu Forum, Ambasador zaprosił nas na krótką przejażdżkę po Luandzie i późną kolację na półwyspie zamykającym od strony oceanu zatokę, nad którą zlokalizowana jest stolica Angoli. W kawiarnianym ogródku na skraju pięknej plaży, w towarzystwie prof. J. Tety, mówiącego pięknie po polsku brata ministra, który nas zaprosił, jedliśmy smażone ośmiornice, krewetki i inne owoce morza i popijaliśmy lokalne trunki, słuchając pilnie rad na temat tego, na co powinniśmy zwracać uwagę, czego się wystrzegać, czego nie robić itp. W Angoli bowiem w dalszym ciągu trwa wojna domowa. Można się spodziewać ataków terrorystycznych, pospolitego bandytyzmu, min w buszu w pobliżu dróg itp. Dowiedzieliśmy się, że tu, w tym lokalu, naszego bezpieczeństwa strzegą: ochroniarz przydzielony nam przez tutejsze MSW, ochroniarz z Ambasady Polskiej i ochroniarz tego lokalu. Na następny dzień przewidziano dla nas około południa lot z Luandy do Sumbe, stolicy prowincji Kwanta Su, w samym środku pasa zaćmienia całkowitego, gdzie będzie się odbywało sympozjum i gdzie staniemy się świadkami tego pięknego zjawiska.
Po kojącym śnie na wygodnym łóżku w klimatyzowanym apartamencie i hotelowym śniadaniu typu „szwedzkiego stołu" zdecydowaliśmy się na krótki spacer do odległego o paręset metrów uniwersytetu. Czujny ochroniarz natychmiast do nas dołączył i nie odstępował nawet o krok. Uchronił nas przed natarczywością ulicznych sprzedawców przeróżnych dóbr i żebraków w różnym wieku. W jego towarzystwie odwiedziliśmy biura Międzyresortowej Komisji Zaćmienie 2001. Widzieliśmy tam duże ilości druków, plakatów różnego formatu i broszurek informacyjnych, wyjaśniających zjawisko zaćmienia i sposób jego obserwacji, przygotowanych do wysyłki do różnych prowincji. Próbowaliśmy też wysłać list elektroniczny do Polski — niestety, bezskutecznie. Po powrocie do hotelu zastaliśmy już czekających na nas opiekunów (2 godziny przed zapowiedzianym terminem), którzy mieli za zadanie zawieźć nas na lotnisko, skąd mieliśmy się udać do Sumbe, miejsca Sympozjum i naszych obserwacji zaćmienia.
Lecieliśmy małym samolotem z nigeryjską załogą. Mógł on zabrać 6 pasażerów, ale lecieliśmy w gronie 4 osób. Gdy wsiadaliśmy do samolotu, siedział tam już jeden pasażer, Angolczyk. Później okazało się, że jest to wicegubemator prowincji Kwanza Sul, do której lecieliśmy, pułkownik artylerii wykształcony w ZSRR. Gubernatorem tej prowincji jest inny wojskowy, generał, który szlify żołnierskie też zdobywał w podmoskiewskiej akademii. Podobnie jest w innych prowincjach. Dzięki naszemu towarzyszowi podróży usłyszeliśmy w ciągu godzinnego lotu wiele ciekawych informacji o rozciągających się pod nami terenach i odbyliśmy niski lot nad Sumbe i jego piękną plażą. On też sprawił, że po przylocie oczekiwaliśmy na załatwienie formalności lotniskowych i organizację naszego dalszego transportu w wygodnym i klimatyzowanym salonie dla VIP-ów. Dalsza nasza podróż odbywała się w konwoju samochodów, który otwierał i zamykał oddział uzbrojonych żołnierzy. Nasze zdziwienie i niepokój wzbudził fakt, że miasto Sumbe leżało na południe od drogi z lotniska, a my jechaliśmy gdzieś w nieznane, na północ. Droga, choć asfaltowa, prowadziła wśród afrykańskiego buszu, przed którym byliśmy poprzedniego dnia ostrzegani. Od czasu do czasu mijaliśmy siedliska ludzkie: szałasy lub tylko zadaszenia zbudowane z podręcznych materiałów i na terenie, który bardziej przypominał wysypisko śmieci niż podwórka domostw wiejskich.
Po 20 minutach sprawa się wyjaśniła. Dojechaliśmy do ośrodka Narodowego Instytutu Przemysłu Naftowego, miejsca zakwaterowania i kształcenia przyszłych techników przemysłu wydobywczego ropy naftowej. To prawdziwe miasteczko składało się z kilkudziesięciu obiektów mieszczących sale dydaktyczne i sypialnie dla studentów, mieszkania dla kadry, zaplecze techniczne z własną elektrownią i wodociągami, ambulatorium, stołówkę w stylu amerykańskim i wielką salę konferencyjną na ok. 300 osób oraz boisko sportowe. Wszystko ładnie wkomponowane w bujną zieleń, ogrodzone i strzeżone przez wojsko. Nasze pokoje noclegowe były obszerne, czyściutkie, klimatyzowane. Nawet nie potrzebowaliśmy zamykać ich na klucz.
To tu odbywało się dwudniowe sympozjum, na które zostaliśmy zaproszeni. Zastaliśmy na miejscu ekipy astronomów z Francji, Austrii, Portugalii, Czech, Słowacji, Rumunii. Później przybyli też Włosi i Belgowie. Wielka sala konferencyjna była wypełniona audytorium składającym się z tutejszej elity intelektualnej — był minister edukacji i profesorowie uniwersytetu z rektorem, nauczyciele — delegaci z różnych prowincji i wybrana młodzież Instytutu goszczącego ,,zaćmieniowych" gości. Podziwialiśmy biskupa diecezji Sumbe, który uczestniczył we wszystkich sesjach sympozjum i wszystko pilnie notował. Salę wyposażono w rzutnik komputerowy, magnetowid do projekcji i rzutnik pisma. Wykłady prowadzone były po angielsku lub francusku i tłumaczone na portugalski, który jest językiem oficjalnym w Angoli.
Konferencja została otworzona przez Ministra Edukacji i Kultury, dr Antonio Buritu da Silva, a po 2 dniach zamknięta przez gubernatora prowincji Kuanza Sul, generała Higino Lopes Carneiro. Pierwszy dzień obrad zdominowany był przez referaty mówiące o istocie zjawiska zaćmienia i pożytkach astronomicznych wynikających z jego obserwacji. Astronomowie z Francji, Czech, Słowacji i Austrii mówili o obserwacjach zaćmień ostatniego dziesięciolecia. Dr Serge Koutchny z Instytutu Astrofizycznego w Paryżu przedstawił 2 interesujące filmy: jeden z zaćmienia z roku 1991 przechodzącego przez obserwatorium Mua Kea na Hawajach, a drugi z ostatniego zaćmienia 1999 roku, zrobiony przez j ego ekspedycję zaćmieniową w Iranie. Pracownicy Uniwersytetu Agostinho Neto w Luandzie, Jaime Vilanga i Katia Prata, w referacie, Angola, um milenio de eclipses" zrobili przegląd byłych i przyszłych zaćmień Słońca w Angoli w latach 1500-2500. Ciekawymi były też referaty S. Koutchny'ego „Od astrologii do nowoczesnej astronomii" i dr Conceicao Legota z Paryża „ O afrykańskiej astronomii i koncepcjach kosmogonicznych". W drugim dniu obrad zabierali głos przedstawiciele Czech, Rumunii, Austrii, Francji, Portugalii i Polski. Ciekawe były referaty o obserwacjach zaćmień w przestrzeni kosmicznej dr Jean Pierre'a Delaboudiniere'a, z Instytutu Astrofizyki Kosmicznej w Orsay, generała Durnitru Dorin Prunario, kosmonauty rumuńskiego o jego locie w Kosmos i międzynarodowej współpracy w badaniach Kosmosu, dr Benharda Aringera z Instytutu Astronomicznego w Wiedniu o powstawaniu gwiazd i galaktyk. My przedstawiliśmy referaty o astronomii na Uniwersytecie Mikołaja Kopernika i o współczesnym Wszechświecie (A.W.) oraz o zaćmieniu Słońca w zakresie fal radiowych, X i gamma (A.K.). Po każdej sesji referatowej była ożywiona dyskusja, a między sesjami przerwa na kawę i ciasteczka. Sala zawsze była po brzegi napełniona słuchaczami, a niektórzy z nich, jeszcze długo po referatach, podchodzili do wykładowców, zadawali im pytania i prosili o wyjaśnienia.
Po sympozjum pozostał dzień do zaćmienia. Poszczególne ekipy miały czas na dopieszczenie swoich instalacji obserwacyjnych, wzajemną wymianę doświadczeń obserwacyjnych i zaprzyjaźnienie się. Najbardziej imponująco wyglądało stanowisko obserwacyjne Francuzów. Stanowiska Czechów i Słowaków leżały obok siebie, ale odgrodzone sznurkiem i każde z narodową flagą na postawionym z tej okazji maszcie. My wyposażeni byliśmy w aparaty fotograficzne z długoogniskowymi obiektywami i kamerę wideo. Na czas zaćmienia postanowiliśmy zająć stanowiska na boisku sportowym, leżącym na północnym skraju campusu, obok braci Słowaków i Czechów, z którymi bardzo się zaprzyjaźniliśmy.
Pierwsze całkowite zaćmienie Słońca w tym Tysiącleciu rozpoczęło się w czwartek 21 czerwca o godzinie 10 minut 35 i 55 sekund czasu uniwersalnego (UT) na powierzchni Oceanu Atlantyckiego, około 400 km na wschód od Urugwaju. Cień Księżyca miał wtedy średnicę 127 km, a zaćmienie trwało tam 2 minuty i 6 sekund. Przez następne półtorej godziny cień pędził przez Atlantyk z szybkością ok. 0,5 km/s w kierunku zachodnich wybrzeży Afryki, stając się coraz większym. O godzinie 12 minut 03 i 41 sekund cień Księżyca osiągnął największy rozmiar ok. 200 km i zaćmienie trwało najdłużej, 4 minuty i 56 sekund. Księżyc znajdował się wtedy najbliżej Ziemi, środek jego cienia padał na oceanie, około 1100 km od wybrzeży Afryki.
Na wybrzeżach Angoli zaćmienie rozpoczęło się o 12.36 UT (13.36 czasu lokalnego) i trwało o 20 sekund krócej niż w momencie największego zbliżenia Księżyca do Ziemi. Prędkość przesuwania się cienia następnie rosła, a jego rozmiar malał i powoli skręcał na południowy wschód. Przechodził nad Namibią, Zambią i jej stolicą Lusaka (gdzie zaćmienie trwało 3 minuty i 14 sekund), Zimbabwe i Mozambikiem. O 13.20 UT zaćmienie dotarło do Oceanu Indyjskiego. Tu cień biegł już z szybkością 1,7 km/s i po 8 minutach dotarł do Madagaskaru, gdzie zaćmienie trwało 2 minuty i 25 sekund. Po przejściu przez tę wyspę, o godzinie 13 minut 31 i 33 sekundy UT, na wodach okalającego ją Oceanu Indyjskiego cień Księżyca zniknął z powierzchni Ziemi. Zakończyło się zaćmienie, które trwało 2 godziny i 54 minuty. W tym czasie cień Księżyca przebiegł 12 rys. km i obejmował swym zasięgiem 0,3 procent powierzchni Ziemi.
W dzień zaćmienia wszyscy chodziliśmy bardzo skoncentrowani. Studenci goszczącego nas Instytutu mieli dzień wolny od nauki i z zainteresowaniem przyglądali się „czarom" wyczynianym przez astronomów nad ich aparaturą. Z uwagą obserwowali później (przez polskie okulary!) przebieg samego zjawiska i rozradowani, radosnym tańcem i śpiewem powitali pojawienie się na nowo blasku światła słonecznego.
Na długo przed początkiem zaćmienia byliśmy na swoich stanowiskach obserwacyjnych. Nieopodal stał w pełnym uzbrojeniu żołnierz. Sylwetki wielu żołnierzy widzieliśmy na okalających nasz teren wzniesieniach. To wszystko dla naszego bezpieczeństwa i bezpieczeństwa prezydenta republiki Angoli, który wraz z innymi dostojnikami państwowymi, z tego campusu miał też obserwować zaćmienie. „Naszemu" żołnierzowi daliśmy okulary (oczywiście polskie, dostarczone do Angoli przez firmę pana Martenki) do swobodnego patrzenia na Słońce, aby razem z innymi mógł uczestniczyć w tym wspaniałym spektaklu przyrody. Pogoda nie była najlepsza. W noce poprzedzające zaćmienie mieliśmy trudności w rozpoznawaniu gwiazdozbiorów południowego nieba, bo widoczność była bardzo kiepska i wędrowały po niebie chmury. W ciągu dnia chmury zwykle rozpraszały się przed południem i Słońce pięknie świeciło wysoko nad horyzontem. W dzień zaćmienia nocne chmury i poranne zamglenia rozeszły się wprawdzie już około 10.30, ale uważny obserwator mógł dostrzec wokół Słońca delikatną „lisią czapę". Znak to niewątpliwy, że atmosfera zawiera dużo pary wodnej, na cząsteczkach której rozprasza się promieniowanie słoneczne. Jak to wpłynie na słabą poświatę korony słonecznej, czy nie popsuje nam niezwykłego widowiska?
O godzinie 13.36 czasu lokalnego zaczęło Słońca ubywać. To wprost nieprawdopodobne — punktualnie zaczęło się coś, co dużo wcześniej zostało zapowiedziane! A więc jest zaćmienie! Słyszeliśmy głosy zdziwienia i zarazem satysfakcji wśród otaczającej nas młodzieży. My sami zaczęliśmy fotografować kolejne fazy zjawiska, narzekając na niewygodną pozycję obserwatora, na małą stabilność statywu, na trudności utrzymania obrazu Słońca w polu widzenia aparatu itp. A wokół zmniejszało się oświetlenie. Rosła jakby groza sytuacji. Ptaki zaczynały okazywać zaniepokojenie. Nasz żołnierz też stąpał z nogi na nogę i „wiercił" się niespokojnie. Młodzież ogarnęła wielka powaga i skupienie. Wyraźnie była zafascynowana tym wszystkim, co się wokół niej działo: zmienione, jakby coraz bardziej srebrzyste oświetlenie, coraz niższa temperatura, zapracowani astronomowie skoncentrowani na przedziwnym „tańcu" wokół swej aparatury, głośno odmierzany czas... Aż tu nagle piękny błysk, jak odblask światła na brylantowym oczku pierścionka! To początek drugiego kontaktu, początek fazy całkowitej zaćmienia i prawie natychmiast ukazuje się piękna, symetryczna świecąca otoczka. To korona słoneczna, którą tak pragnęliśmy ujrzeć. Nawet gołym okiem widać było przebiegające przez nią pomarańczowe protuberancje. Lornetka pozwalała jeszcze lepiej je dojrzeć, podziwiać kolorystykę i różnorodność. Ale my nie mieliśmy dużo czasu na podziwianie, musieliśmy przecież obsługiwać nasze aparaty, fotografować i starać się obserwować otoczenie, zachowanie zwierząt i ludzi. A co widać na niebie? Czy są gwiazdy? Wiedzieliśmy, że powinniśmy zobaczyć łatwo Wenus najbardziej na południowy zachód od Słońca. A bliżej naszej dziennej gwiazdy również Jowisza, Saturna, Merkurego i może Aldebarana i Betelgeuse. Trochę niżej nad horyzontem i bardziej na wschód powinien ukazać się nam Syriusz. Nasze zdziwienie wzbudziła odkryta nagle jasna gwiazda leżąca w kierunku na lewo od Słońca. Cóż to jest? A no właśnie, to była Wenus, a po lewej naszej ręce, gdy patrzyliśmy na Słońce, był zachód, bo przecież byliśmy na południowej półkuli! Sami się przekonaliśmy o tym, jak łatwo się pomylić w stronach świata na nowym dla nas terytorium południowej półkuli. Nad horyzontem panowała mgła i nie dostrzegliśmy ani Syriusza, Procjona, Rigla, Betelgeuse, ani nawet Aldebarana leżącego między zidentyfikowanymi przez nas planetami. Bardzo szybko minął czas zaćmienia całkowitego, stanowczo za szybko się ono skończyło! Znowu błysk pereł Bailly'ego, korona gaśnie, tak jakby ktoś ją „wyłączył". Jeszcze przez jakiś czas utrzymuje się biała szarość, by powoli się rozpraszać i przybierać barwę ciepłego oświetlenia słonecznego. Młodzież bije brawa, śpiewa, tańczy. Zbiorowo i indywidualnie. Nasz przyjaciel, astronom z Tatrzańskiej Łomnicy, Lubomir Klocok chwycił za przywieziony ze Słowacji flet i też odegrał swój hymn zwycięstwa i radości. Wszyscy się radowali. Astronomowie, już trochę odprężeni, dalej doglądali swych instrumentów. W tej atmosferze ogólnej fiesty przybył do nas prezydent Republiki Angoli Jose Eduardo dos Santos, w towarzystwie członków rządu i naszej Pani Ambasadorowej. Wymieniliśmy z nim kilka słów, podziękowaliśmy za gościnę i pogratulowaliśmy idei sympozjum, dobrej jego organizacji i wykorzystania zaćmienia Słońca do tak szerokiej akcji edukacyjnej. On sam obserwował zaćmienie nieopodal, w naszym campusie, przy pomocy polskich okularów i chwalił ich jakość. Dziękował też nam za przybycie i gotowość do dalszej współpracy w przyszłości. Ten niezwykły dzień zakończył się miłym przyjęciem w ogrodach gubernatora w Sumbe, przy obfitości jadła wszelakiego, muzyki i tańców. Szybko zapomnieliśmy, że gospodarza nie było w pałacu w oznaczonym w zaproszeniu czasie i musieliśmy prawie 2 godziny czekać na niego przed bramą. Był to wspaniały, pełen bogatych wrażeń, dzień. Jego szczególny charakter był także, dla jednego z nas, prezentem urodzinowym, zafundowanym przez Naturę i organizatorów konferencji.
Byliśmy jedną z pierwszych grup, które następnego już dnia odjeżdżały do Luandy. Na lotnisku w Sumbe miłym zaskoczeniem było dla nas spotkanie Polaków, którzy tu, w pobliżu polskiej misji katolickiej, obserwowali zaćmienie. Byli to studenci Politechniki Poznańskiej, Przemysław Guziński, Michał Mierzejewski i Tomek Sołtysik, dzięki wsparciu „Gazety Poznańskiej" i kilku przyjaciół w Polsce i Angoli mogli zrealizować swe ambitne marzenie. Tak byli zafascynowani zaćmieniem Słońca w roku 1999, które obserwowali na Węgrzech, że postanowili zrobić wszystko, aby wędrować po świecie za następnymi zaćmieniami. Podziwialiśmy ich odwagę i samozaparcie, aby samodzielnie podróżować po Angoli. Jako wyraz naszego uznania publikujemy właśnie ich zdjęcia zaćmienia w Angoli, a nie nasze. Pełna dokumentacja fotograficzna ich podróży znajduje się na ich stronie internetowej.
W Luandzie znowu bylibyśmy w bardzo trudnej sytuacji, gdyby nie pomoc i opieka polskiej ambasady i osobiście ambasadora Andrzeja Braitera i jego małżonki. Dziękujemy im bardzo serdecznie i obiecujemy życzliwie o nich myśleć, zwłaszcza teraz w sierpniu, gdy spadają z nieba „gwiazdy" i spełniają ludzkie życzenia.
Andrzej Kus
Andrzej Woszczyk
Urania - Postępy Astronomii 6/2001, str. 259-260, Całkowite Zaćmienie Słońca, Madagaskar 2001, Marcin Sieńko
8 czerwca 2001 roku wyruszyłem jako fotograf „łowca zaćmień" po raz trzeci na wyprawę fotograficzną na zaćmienie Słońca. Moje doświadczenie i wiedza zdobyte wcześniej okazały się konieczne w realizacji tak dalekiej i pełnej wyzwań podróży.
Pierwotnie przygotowywałem się do wyprawy do Zambii (Lusaka), lecz ostatecznie razem z Młodzieżowym Obserwatorium Astronomicznym w Niepołomicach poleciałem na Madagaskar, gdzie także zaćmienie występowało.
Moje indywidualne przygotowania do wyprawy trwały prawie rok i obejmowały przygotowanie sprzętu fotograficznego i astronomicznego, opracowanie i analizę efemeryd i map zaćmienia, obliczenia i testy fotograficzne przed wyjazdem, kompletowanie ekwipunku, planowanie trasy oraz poszukiwanie sponsorów.
Dotarcie ze stolicy Madagaskaru (Antananarivo) do docelowego miejsca obserwacji zajęło nam prawie 4 dni. Droga wiodła przez przepiękne krajobrazowo miejsca „czerwonego lądu", nazywanego tak z racji przepięknego koloru ziemi. Madagaskar to wspaniały przykład wyspy o dużej różnorodności krajobrazowej, zmieniającej się praktycznie co kilkadziesiąt kilometrów. Zróżnicowanie krajobrazowe ściśle powiązane było ze specyficznymi warunkami mikroklimatycznymi, rodzajem upraw, ubiorem mieszkańców, a nawet drobnymi różnicami językowymi w podstawowych zwrotach.
Wreszcie 17 czerwca dotarliśmy do miejscowości Ihosy położonej w pasie całkowitego zaćmienia Słońca. Tego samego dnia wyruszyliśmy na poszukiwanie dogodnego miejsca obserwacji. Wybraliśmy płaskowyż oddalony o 19 km na południowy zachód od Ihosy, na wysokości 1150 m n.p.m., gdzie udaliśmy się następnego dnia i założyliśmy bazę obserwacyjną. Kolejne dni przed zaćmieniem poświęcaliśmy na rozkładanie i testowanie sprzętu fotograficznego, astronomicznego i meteorologicznego oraz nocne obserwacje astronomiczne nieba południowego.
Dzień całkowitego zaćmienia Słońca, 21 czerwca 2001 roku. Dziś w nocy niebo pokrywały gęste chmury, które ustąpiły dopiero w godzinach przedpołudniowych.
Minęło południe. Jest bardzo słonecznie, ale nad horyzontem cały czas są chmury.
Od samego rana trwały żmudne czynności przygotowania do zaćmienia: rozkładanie i ustawianie sprzętu, i niecierpliwe oczekiwanie... Wreszcie trochę się wypogodziło.
2000 mm ogniskowej, filtr słoneczny, jasna matówka mojego aparatu... „Jest pierwszy kontakt!" — krzyknąłem — 15:16 (czasu malgaskiego). I zaczęło się! Pierwsze zdjęcia i obserwacje.
Pogoda nawet dopisywała, ale cały czas przez niebo przemykały drobne chmurki. Wiatr skutecznie i szybko je przeganiał, ale, niestety, tuż przed fazą całkowitą, osłabł, ochłodziło się i zaczęło przybywać chmur. Wyciszenie wiatru trwało tak szybko, że jeszcze 5 minut przed fazą całkowitą prawie pewnym było, że będzie ona widoczna.
Niestety, wzrost zachmurzenia następował tak dramatycznie szybko, że przemieszczanie się nie miało sensu, ponieważ zaćmienie było nisko nad horyzontem, więc aby trafić na obszar pogody, musielibyśmy jechać kilkadziesiąt kilometrów, na co nie było już czasu. (Jak się później okazało, najbliżej widoczna faza całkowita była około 30 kilometrów od naszej bazy i to tylko na chwilę).
Po fazie całkowitej jeszcze przez 35 minut Słońce było schowane za gigantyczną chmurą, a później pokazywało się między chmurami. Dopiero tuż przed zachodem, Słońce było widoczne w całej okazałości.
Mimo wszystko, dla mnie zaćmienie wciąż trwało, a program fotograficzny wykonywałem aż do ostatniego promienia Słońca widocznego na horyzoncie.
Najpiękniejszym i najbardziej fascynującym widokiem był dla mnie zachód zaćmionego jeszcze Słońca za horyzont (fot. na kolorowej wkładce). Długo pozostanie mi w pamięci i będzie zachętą do mojej kolejnej wyprawy do Afryki na całkowite zaćmienie Słońca 4 grudnia 2002 roku.
Marcin Sienko
Urania - Postępy Astronomii 6/2001, str. 255-258, Zaćmienie Słońca w Zambii, Jerzy M. Kreiner
Niemal wszyscy obserwatorzy całkowitych zaćmień Słońca zwracają uwagę na niedosyt wrażeń, wynikający z bardzo krótkiego czasu trwania zjawiska. Te same odczucia mieli również uczestnicy wyprawy PTA w sierpniu 1999 r. na Węgry, gdzie Księżyc przesłonił Słońce zaledwie na około 2 minuty. Wtedy padła propozycja, aby ponownie przeżyć to wspaniałe zjawisko i za niespełna dwa lata wybrać się do południowej części Afryki, gdzie w dniu 21 czerwca 2001 miało nastąpić kolejne zaćmienie całkowite o szczególnie korzystnych warunkach obserwacji. Pas całkowitości tego zaćmienia (pierwszego w nowym tysiącleciu) miał przebiegać m. in. przez Angolę, Zambię, Zimbabwe, Mozambik i Madagaskar.
Jak to zwykle bywa, spośród kilkunastu osób deklarujących chęć obejrzenia kolejnego całkowitego zaćmienia Słońca, z początkiem br. Jedynie sześć osób podtrzymało swą gotowość wyjazdu, ale do tej grupy dołączyło czworo kolejnych „znajomych królika". Zgodnie ustalono, że tak daleką podróż warto poświęcić nie tylko celom astronomicznym, ale również zwiedzaniu południowoafrykańskich osobliwości, w tym słynnego parku narodowego Krugera w Republice Południowej Afryki i Wodospadów Wiktorii na granicy Zambii i Zimbabwe. Zorganizowania wyjazdu w odpowiednim terminie i o niecodziennym programie podjął się warszawski Oddział Biura Turystycznego „Logostour", który — jak się okazało — znakomicie wywiązał się z postawionego zadania.
Po szczegółowym przeanalizowaniu przebiegu pasa całkowitości i przewidywanej prognozy pogody (w tym szans na bezchmurne niebo) uznano, że optymalnym miejscem obserwacji, będzie południowo-zachodnia część Zambii. Z kilkuletniej serii satelitarnych zdjęć meteorologicznych wynikało, że w kierunku na zachód od Lusaki, prawdopodobieństwo bezchmurnej pogody należy do bardzo wysokich, a całkowicie zachmurzone niebo jest rzadziej niż raz na pięćdziesiąt lat. Nieco gorsze prognozy były dla północno-wschodniej części Zimbabwe, a jeszcze gorsze dla Madagaskaru, gdzie Słońce w momencie całkowitego zaćmienia miało być zaledwie około 10° nad horyzontem.
Cała nasza wyprawa rozpoczęła się w Johannesburgu, gdzie na uczestników czekał 12-osobowy mikrobus wraz z przewodnikiem-kierowcą, panem Romanem Wojciechowskim, a przed nami było do przejechania ponad 4500 km przez Republikę Południowej Afryki, Zimbabwe i Zambię.
Już przy wjeździe do Zimbabwe po raz pierwszy zauważyliśmy afisze informujące o zbliżającym się zjawisku, przyrównywanym do „palącego się kręgu" oraz „złotej rzeki" (być może chodziło tu o odbicie promieni słonecznych w rzece Zambezi). Sam kraj pod wieloma względami przypominał Polskę sprzed ponad 25 lat: długie oczekiwanie na granicy i wypełnianie różnych formularzy, brak paliwa na stacjach benzynowych, czarnorynkowy kurs walut, istotnie odbiegający od oficjalnego. Do tego dochodziły informacje prasowe o wywłaszczaniu farmerów i niszczeniu ich dobytku. Na szczęście, nas, jako turystów, nie dotyczyły kłopoty codziennego życia mieszkańców dawnej Rodezji.
W przeddzień zaćmienia, o godzinie 21, specjalne orędzie telewizyjne wygłosił Prezydent Zimbabwe Robert Mugabe. Zapewnił, że w związku z tym szczególnym zjawiskiem do stacji benzynowych będą dostarczone dodatkowe ilości paliwa, zwrócił się też do wszystkich mieszkańców z apelem, aby udzielić obserwatorom zaćmienia wszelkiej niezbędnej pomocy, aż do użyczenia noclegu i dzielenia się jedzeniem. W lokalnej prasie pojawiło się wiele informacji, ostrzegających przede wszystkim przed bezpośrednim patrzeniem na Słońce. Wśród ogłoszeń i reklam znalazły się wyrazy przeprosin firmy Solamatics instalującej baterie słoneczne, że w dniu 21 czerwca około godziny 15 z przyczyn niezależnych od firmy nastąpi kilkuminutowy zanik dopływu energii słonecznej. Firma apeluje, aby nie wpadać w panikę, gdyż po kilku minutach wszystko powróci do normy, a tego typu przerwy następują średnio w danym miejscu raz na 375 lat!
Jedna z lokalnych gazet z okazji zaćmienia zamieściła nawet żart rysunkowy, na którym widzimy posiedzenie lokalnej władzy i jednego z mówców, który oznajmia, że na zaćmienie Słońca przybywają z zagranicy biali, a wszyscy biali popierają opozycję w Zimbabwe. I dalej, przewodniczący tego zgromadzenia proponuje, aby urzędowo nie dopuścić do zaistnienia zaćmienia.
W noce poprzedzające zaćmienie mieliśmy okazję przy znakomitych warunkach pogodowych podziwiać wspaniałe niebo południowe. Większość uczestników wyprawy po raz pierwszy zobaczyła Krzyż Południa, gwiazdozbiór Centaura (z najjaśniejszymi gwiazdami a Cen i fi Cen), a przede wszystkim przebiegającą niemal przez zenit Drogę Mleczną z gwiazdozbiorami Strzelca i Skorpiona. W późnych godzinach wieczornych niemal nad naszymi głowami jasno świecił czerwonawy Mars, przy czym na skutek zbiegu okoliczności jego minimalna odległość od Ziemi przypadła właśnie w dniu zaćmienia. Natomiast dosyć nisko po północnej stronie nieba można było odszukać gwiazdozbiór Lutni i inne konstelacje typowe dla naszych szerokości geograficznych. Oczywiście, Gwiazda Polarna była niewidoczna.
Niestety, gdy z początkiem 2001 roku ustalano trasę wycieczki, okazało się, że w rejonie pasa całkowitości na terenie Zambii wszystkie hotele na noce 20/21 i 21/22 czerwca były już zarezerwowane, toteż ostatni nocleg przed dniem zaćmienia wypadł w Karibie w Zimbabwe, kilkadziesiąt kilometrów od pasa całkowitości. Z tego powodu wcześnie rano 21 czerwca wyruszyliśmy na granicę Zimbabwe i Zambii, spodziewając się, że przyjdzie nam czekać w długiej kolejce entuzjastów oglądania zaćmienia. Jednak ku naszemu zaskoczeniu na granicy nie było niemal nikogo i wszelkie formalności związane z wjazdem do Zambii załatwiliśmy „zaledwie" w ciągu godziny. Kolejnym zaskoczeniem był dla nas bardzo niewielki ruch na głównej szosie łączącej Harare (stolicę Zimbabwe) z Lusaka. Spodziewaliśmy się wielu samochodów m. in. z RPA, zmierzających w pas zaćmienia, tymczasem pasażerowie pojedynczo napotykanych aut robili wrażenie, jakby mające nastąpić za parę godzin zaćmienie zupełnie ich nie interesowało.
Nieco później dowiedzieliśmy się, że podobnie jak w Zimbabwe, również rząd Zambii wiele spodziewał się zyskać politycznie i finansowo poprzez reklamę całkowitego zaćmienia Słońca. Między innymi na wschód od Lusaki zbudowano olbrzymie miasteczko namiotowe, w którym ceny noclegu kilkakrotnie przewyższały ceny najlepszych hoteli, zaproponowano organizację lokalnych wycieczek, a specjalnym dekretem rządowym czwartek 21 czerwca ogłoszono dniem wolnym od pracy. Te, zakrojone na szeroką skalę przygotowania, nie znalazły szerszego oddźwięku i zdecydowana większość turystów przyjeżdżających zobaczyć zaćmienie skorzystała raczej z usług biur podróży w RPA niż w Zambii.
Pierwotnie planowaliśmy obserwacje zaćmienia w jednym z parków narodowych w Zambii. Na miejscu okazało się to jednak bardzo trudne do realizacji. W parkach narodowych ze względów bezpieczeństwa obowiązuje zasada, że nie wolno wysiadać z samochodów z wyjątkiem miejsc specjalnie do tego przeznaczonych, a ponadto sieć asfaltowych dróg w Zambii jest niezwykle skromna. Dlatego też zdecydowaliśmy się pojechać na północ od stolicy kraju — Lusaki, aby znaleźć się możliwie blisko środka pasa zaćmienia. Przejeżdżając przez Lusakę, (w której zaćmienie było całkowite) zauważyliśmy grupki Murzynów, wyraźnie zainteresowanych zbliżającym się zjawiskiem i spoglądających przez specjalne okulary na Słońce — wówczas jeszcze nie przysłonięte przez Księżyc. Za Lusaka, w kierunku miejscowości Kabwe, co kilkaset metrów, przy szosie, swoją aparaturę przygotowywały grupy miłośników astronomii, wśród których wyróżniali się Japończycy, dysponujący jak zwykle wysokiej klasy sprzętem optycznym.
Około 24 km na północ od Lusaki, koło miejscowości Kapini, skręciliśmy w boczną drogę i po przejechaniu kilkuset metrów zatrzymaliśmy się na skraju bardzo dużej, jak się wydawało odosobnionej, łąki, (ᵠ = -15°,12',2 [S]; λ = - 28 °,14',6 [E]) skąd widać było całe niebo. Wybrane przez nas miejsce było odległe zaledwie kilkanaście km od centralnej linii zaćmienia. Ku naszemu olbrzymiemu zdumieniu, dosłownie po kilku minutach otoczyła nas kilkudziesięcioosobowa grupa Murzynów, z wielkim zainteresowaniem przyglądających się naszym przygotowaniom. Zarówno młodzi murzyńscy chłopcy, jak i dorośli zachowywali się uprzejmie, nie mogli jednak opanować wielkiego zaciekawienia istotą mającego wkrótce nastąpić zaćmienia, co przejawiało się niezliczonymi pytaniami oraz chęcią spojrzenia na Słońce przez specjalne ciemne okulary.
Od samego rana pogoda do obserwacji była idealna. Na ciemnoniebieskim niebie nie było ani jednej chmurki , wiał umiarkowany wiatr. W pewnej chwili dostrzegliśmy dosyć dużą chmurę dymu pochodzącą od palącego się w odległości około 1 km buszu, ale na szczęście, po około pół godziny, dym zanikł.
Pierwszy kontakt nastąpił około godziny 13.40 miejscowego czasu urzędowego (w Zambii, Zimbabwe i RPA obowiązywał czas wschodnioeuropejski, ten sam co w Polsce w okresie letnim). Niewielki uszczerbek w tarczy słonecznej pojawił się z prawej strony u góry i z każdą minutą był coraz lepiej widoczny. Miejscowa ludność zareagowała na to iska. Słońce było j u ż poza kulminacją (która na tej szerokości geograficznej w dniu przesilenia nastąpiła po stronie północnej), na wysokości około 45° nad horyzontem. Nas, mieszkańców półkuli północnej, ciągle dziwiło, że Słońce przesuwa się po niebie „w lewo", ale oczywiście w kierunku ze wschodu na zachód. Zawieszony w cieniu na wysokości dwóch metrów nad gruntem elektroniczny termometr wskazywał z chwilą rozpoczęcia zaćmienia 23,7°C. Temperatura powietrza aż do godziny 14.25 była w przybliżeniu stała, a następnie zaczęła się obniżać osiągając minimalną wartość 19,5°C o godzinie 15.20, a więc kilka minut po zakończeniu zaćmienia całkowitego. Jakkolwiek spadek temperatury wyniósł „tylko" około czterech stopni, w powszechnym odczuciu ochłodzenie było znacznie większe.
Fascynujące było śledzenie nie tylko reakcji ludzi, lecz całej otaczającej przyrody. Kilkanaście minut przed momentem całkowitości stadko zwykłych domowych kur, dotąd spokojnie poszukujące pokarmu, pobiegło w kierunku pobliskiej wioski murzyńskiej, uznając zapewne, że zbliża się noc.
Mniej więcej 10 minut przed fazą całkowitą niebo przybrało charakterystyczną granatowopopielatą barwę. Wiatr ustał zupełnie, wyraźnie czuło się ochłodzenie. Cienie przybrały ostry wygląd, a pod drzewami, zamiast jak zwykle owalnych plam będących projekcją tarczy słonecznej przeświecającej poprzez liście, można było dostrzec jasne sierpy. Tuż przed całkowitością, na brzegu tarczy słonecznej przez kilka sekund utrzymywała się wspaniała perła Baily'ego.
Moment zniknięcia Słońca za tarczą Księżyca (15.09) spowodował żywiołową reakcję ludności murzyńskiej. Wszyscy zaczęli krzyczeć, młodzi chłopcy biegali, tarzali się po trawie, robili przewrotki. Zrobiło się istotnie ciemniej niż w trakcie wcześniej wspomnianego zaćmienia na Węgrzech, tak że nie sposób było bez latarki sprawdzić wskazań zegarka lub nastawić czasy ekspozycji w aparacie fotograficznym. Na niebie jednak nie dostrzegliśmy zbyt wielu gwiazd. Wspaniale świecił Jowisz w pobliżu zaćmionego Słońca (ok. 6 stopni w lewo w dół), widoczne były Betelgeuse i Rigel z Oriona, a także Syriusz. Być może dostrzeżenie innych gwiazd wymagało dłuższej chwili przyzwyczajenia wzroku. Wenus w chwili zaćmienia była już pod horyzontem. W porównaniu z zaćmieniem z 1999 roku znacznie niżej nad widnokręgiem rozciągał się pas jaśniejszego nieba. Było to zrozumiałe, gdyż pas całkowitości miał większą szerokość w porównaniu z obserwowanym zaćmieniem w 1999 r., a ponadto prowadziliśmy obserwacje niemal dokładnie ze środka pasa.
Ze względu na wysoką aktywność słoneczną szczególnie okazale wyglądała korona, rozciągająca się (patrząc gołym okiem) na około 1 promienia ciemnej tarczy Księżyca, z wyraźną asymetrią. Przez lornetkę można było zaobserwować wspaniałe twory promieniste rozciągające się przynajmniej na odległość średnicy przysłoniętego Słońca, a także doskonale widoczną od strony zachodniej protuberancję. Natomiast nikt z naszej grupy nie zauważył latających cieni, które niekiedy można obserwować tuż przed II kontaktem lub po III kontakcie. Mimo że faza całkowita w miejscu naszej obserwacji trwała blisko 3 minuty 40 sekund, wydawało się to przysłowiowym mgnieniem oka. Pojawieniu się pierwszych promieni słonecznych towarzyszył ponowny wybuch okrzyków Murzynów i... było już po zaćmieniu. Obserwując wyłanianie się Słońca zza tarczy Księżyca, powoli zaczęliśmy pakować skromny sprzęt fotograficzny, po czym wyruszyliśmy w drogę powrotną. Następnego dnia prasa Zimbabwe, relacjonując przebieg zaćmienia, na głównym miejscu zamieściła fotografię Prezydenta Mugabe, który wraz z rodziną ze swego ufortyfikowanego pałacu w Harare oglądał przez ciemne okulary przebieg zaćmienia częściowego (stolica kraju nie leżała w pasie całkowitości). Z doniesień prasowych wynikało także, że z okazji zaćmienia Zimbabwe odwiedziło 10 tysięcy turystów, którzy pozostawili tu około miliona dolarów amerykańskich. Tylko do rezerwatu Mana Pools na północy kraju w pobliżu rzeki Zambezi przybyło około 1000 samochodów, a każdy z pasażerów musiał zapłacić 15 $ wstępu.
Zarówno poczta Zambii, jak i Zimbabwe wydały z okazji zaćmienia okolicznościowe znaczki, jednak ze względu na pozamykane urzędy pocztowe w Zambii oraz strajk pocztowców w Zimbabwe, trudno je było nabyć.
Po obserwacjach zaćmienia czekała nas jeszcze długa droga na nocleg do miejscowości Livingstone, położonej w pobliżu słynnych Wodospadów Wiktorii na granicy Zambii i Zimbabwe. Ponownie przejechaliśmy przez zupełnie już opustoszałą Lusakę, w której niemal wszystkie sklepy i biura były już zamknięte, jako że dzień był wolny od pracy. Po długiej i wyczerpującej jeździe (450 km!) późnym wieczorem dotarliśmy do hotelu.
W dniu 21 czerwca na półkuli południowej rozpoczęła się kalendarzowa zima. Zdaliśmy sobie sprawę, że w krótkim czasie przeżyliśmy wszystkie cztery pory roku. Wyjechaliśmy z Polski w trakcie kalendarzowej wiosny, przybyliśmy do Afryki Południowej późną jesienią, wyjechaliśmy zimą i wreszcie nasz powrót do kraju nastąpił na początku lata.
Następnego dnia po zaćmieniu, w piątek 22 czerwca pogoda nadal była bezchmurna, toteż gdy wieczorem spojrzeliśmy na niebo, zauważyliśmy kilka stopni nad zachodnią częścią horyzontu niezwykle cienki sierp Księżyca, skierowany wypukłością niemal idealnie w dół. Wiek młodego Księżyca wynosił zaledwie 27 godzin, tyle bowiem czasu upłynęło od momentu zaćmienia Słońca, kiedy nasz naturalny satelita był dokładnie w nowiu. Pełni wrażeń rozważaliśmy szanse wybrania się na kolejne całkowite zaćmienie Słońca. Może ponownie do Afryki Południowej w dniu 4 grudnia 2002 roku, a może, co jest bardziej prawdopodobne, dopiero do Turcji 29 marca 2006?
Jerzy M. Kreiner